Beta:
Aranel
Wszyscy strasznie spinamy się, aby być jacyś. Codziennie rysujemy siebie, dolepiamy do siebie klejem kolejne kartki, zdjęcia, wrysowujemy się w ramki, aby poczuć, że jesteśmy czymś więcej niż imieniem i nazwiskiem.
— Zobacz! — pisnął
chłopczyk, grzebiąc w szafie.
— Nie musisz tak
krzyczeć, jestem tutaj. — Przewróciła oczami i spojrzała w stronę kolegi.
— Co to może być? —
Podniósł przedmiot i obracał go w swoich malutkich dłoniach.
— To jest pistolet,
głupku. — Podniosła rękę, po czym uderzyła nią w głowę chłopczyka. — Widziałam
taki w filmach.
— Ale to nieprawdziwy
pistolet. Mama na pewno nie trzymałaby go tutaj. — Zamyślił się przez chwilę.
— A, co jeśli ona chce
nas zabić? — Udawała przestraszoną, kładąc dłoń na buzi.
Próbowała stłumić
uśmiech, który cisnął jej się na usta z powodu wyrazu twarzy kolegi. Był
wyraźnie blady, a jego oczy wpatrywały się w dziewczynkę z przerażeniem.
Przełknął głośno ślinę i potarł czoło w zastanowieniu. A, co jeśli to prawda?
— Może planowała to już
od dawna? — zapytała, biorąc do dłoni pistolet.
— Moja własna matka chce
mnie zabić. — Przeraził się, a jego twarz stała się jeszcze bardziej blada. —
Trzeba coś z tym zrobić!
— Żartowałam. —
Dziewczynka wybuchła głośnym śmiechem, a on wpatrywał się w nią pytająco.
— O czym mówisz? —
spytał, patrząc, jak ta zabiera od niego przedmiot i celuje nim w niego. — Ej,
to nie zabawka!
Blondynka zaśmiała się
jeszcze głośniej, nim nacisnęła spust, a z pistoletu zaczęły wylatywać bąbelki.
Chłopczyk przyglądał się temu z niedowierzaniem, po czym odebrał jej ‘broń’.
Zaczął gonić dziewczynkę po całym domu, a ta uciekała przed nim z piskiem i wielkim
uśmiechem na ustach.
Gwałtownie podniósł się z łóżka, oddychając głęboko. Podszedł
do okna i wyjrzał na ulicę. Na zewnątrz było jeszcze ciemno, a na chodnikach
nie zauważył nikogo. Spojrzał na zegarek, by upewnić się, co do godziny, po
czym wyszedł z pokoju. Zszedł po schodach, jak najciszej umiał, by nie obudzić
sióstr czy mamy, jednak skrzypienie przy każdym kroku z pewnością mu nie
pomagało.
Kiedy znalazł się na samym dole, odetchnął z ulgą i poszedł
w stronę salonu. Na stoliku zauważył dwa kubki z wystygniętą już herbatą.
Zapewne, jego mama nie zdążyła ich wczoraj posprzątać, więc teraz robił to za
nią. Odniósł naczynia do kuchni, wylał ich zawartość do zlewu, kubki wkładając
do zmywarki. Wrócił do pokoju dziennego i usiadł na sofie, włączając telewizor,
bo co miał robić o godzinie piątej rano?
Sen, który przyśnił mu się dzisiaj, powtarzał się już kilka
razy wcześniej. Nie wiedział jedynie, dlaczego. Nie był to jakiś koszmar, tylko
najzwyczajniejszy sen, przypominający mu o wspomnieniach z dzieciństwa. W
pewnej chwili, przypomniał sobie, że wciąż posiada ten pistolet, jednak jest on
w pokoju bliźniaczek, które go zabrały, myśląc, że jest prawdziwy. Ich
niedoczekanie.
Godzina zleciała bardzo szybko, a chłopak nie był tego
świadomy, dopóki w progu nie pojawiła się jego mama.
— Louis, znowu oglądałeś telewizję do późna? — Westchnęła,
myśląc, że znała prawdę
— Nie, po prostu nie mogłem spać i przyszedłem tutaj —
wyjaśnił.
— Oh, przepraszam. Nie wiedziałam. — Uśmiechnęła się do
niego lekko po czym zniknęła w kuchni.
Louisowi wciąż jedna sprawa nie dawała spokoju. Miał wiele
pytań i szukał na nie odpowiedzi. Zebrał w sobie wszystkie siły, wstał z sofy i
poszedł w stronę kuchni, gdzie zastał kobietę, krzątającą się po pomieszczeniu.
Usiadł przy stole, bawiąc się swoimi palcami, nim postanowił zabrać głos.
— Mamo, mogę cię o coś spytać. Tylko… obiecaj, że odpowiesz
szczerze — powiedział, podnosząc wzrok.
— Obiecuję — odparła niepewnie, w dłoniach trzymając białą
ścierkę.
— Wczoraj przyszły do ciebie te kobiety i… o jakiej prawdzie
mówiła jedna z nich?
— Louis, to zbyt skomplikowana i długa historia.
— Mam jeszcze trochę czasu.
— Nie mogę, przepraszam. — Odwróciła się i zaczęła
przygotowywać śniadanie.
— Ale…
— Skończmy już tą rozmowę.
Chłopak nie odezwał się ani słowem i wyszedł z kuchni. Nie chce mówić, to nie — pomyślał,
wbiegając po schodach.
— Mógłbyś być trochę ciszej? Dzięki — usłyszał głos Lottie i
zaraz po tym dziewczyna dość głośno zamknęła drzwi.
Burknął coś pod nosem i wszedł do swojego pokoju, a
następnie do łazienki. Odświeżył się nieco, w międzyczasie sprawdzając czy nie
dostał żadnej wiadomości od Josha. Miał go dzisiaj podwieźć do szkoły, jednak
nie otrzymał jeszcze odpowiedzi. Zresztą, gdyby musiał iść na pieszo do liceum
powinien wyjść z domu właśnie teraz, a w tym momencie specjalnie mu się nie
spieszyło.
Spakował książki na dzisiejsze lekcje i z plecakiem zszedł
do kuchni, gdzie zastał bliźniaczki i Lottie. Jay kręciła się przy
dziewczynkach, które głośno wyrażały swoje niezadowolenie. Chłopak usiadł przy
stole, sypiąc płatki do miski i zalewając je mlekiem. Jedząc, przysłuchiwał się
rozmowie dziewczynek.
— Nie możesz iść w tej samej sukience, co ja — powiedziała
stanowczo Daisy.
— Phoebe, nie możesz założyć innej sukienki? Macie ich
bardzo dużo w szafie, wystarczy poszukać — odezwała się matka, podchodząc do
nich.
— Mówiłam jej już wczoraj, że chcę ją dzisiaj założyć i
zdania nie zmienię — mruknęła poszkodowana, uderzając łyżką w stół.
— Dziewczynki. — Westchnęła kobieta.
— A nie możecie ubrać czegoś innego? — zapytał Louis.
— Nie — odpowiedziały wspólnie.
— Dlaczego?
— Nie zrozumiesz tego, jesteś chłopakiem — powiedziała jakby
z odrazą.
— Nie, to nie — bąknął, nim wstał z krzesła i włożył miskę
do zmywarki.
W pewnym momencie usłyszał piknięcie i był pewien, że to
jego telefon. Wyjął go z plecaka i odczytał wiadomość od Josha:
Czekam.
Pokręcił tylko głową, pożegnał się, zabrał tornister i,
kiedy nacisnął klamkę od drzwi wyjściowych, do jego uszu dobiegł głos Jay:
— Louis, poczekaj! — Po chwili znalazła się naprzeciwko
niego.
— Śpieszy mi się trochę — odparł, wyglądając przez okno. —
Powiesz mi po szkole, okej?
— Dobrze. — Westchnęła, wyraźnie smutna.
Spojrzał jeszcze raz na mamę, posyłając jej lekki uśmiech i
wyszedł z domu. Josh siedział już w aucie, widocznie znudzony. Brunet
przyśpieszył więc kroku, by po chwili znaleźć się tuż przy samochodzie. Puknął
dłonią w szybę, powodując, że blondyn odwrócił się w jego stronę. W końcu
wsiadł do auta, witając się z przyjacielem.
— Długo czekałeś? — spytał Louis.
— Jakieś dziesięć minut — mruknął, nie odwracając wzroku z
drogi. — Nie śpieszyło ci się dzisiaj, co?
— Mogłeś odpisać wcześniej, wtedy nie musiałbyś na mnie
czekać.
— Z początku naprawdę myślałem, że napisałem, ale, gdy już
stałem pod twoim domem, zauważyłem, że nic nie wysłałem. Dziwne.
— Tak, dziwne.
Resztę drogi spędzili na rozmowie o meczu, który odbędzie
się za kilka dni. Louis bardzo lubił oglądać rozgrywki w piłkę nożną, a jeszcze
bardziej — uczestniczyć w nich. Od niedawna planował wstąpić do drużyny
piłkarskiej, by jeszcze bardziej się rozwijać.
— A, kiedy zamierzasz zdać prawko? — zapytał Josh, gdy
parkował auto.
— Dzisiaj mam ostatni egzamin — powiedział dumny, wychodząc
z samochodu.
— Masz go zaliczyć, bo nie będę więcej woził twojego tyłka. —
Zaśmiał się, klepiąc go po plecach.
— No wiesz. Czuję się urażony. — Spojrzał na niego, nim nie
zaczął się śmiać razem z chłopakiem.
Ellie tuż przed szkołą spotkała się z Jane. Dziewczyna była
naprawdę przybita, a blondynka bardzo dobrze wiedziała, co było tego powodem,
jednak nie chciała z nią o tym rozmawiać i to przed rozpoczęciem zajęć. Była
przekonana, że ta rozklei się, a nie potrzebowała, by Alice to potem głośno
komentowała. Ellie starała się łapać każdego możliwego tematu, byleby tylko
Jane nie myślała o najgorszym.
Kiedy dotarły do szkoły i miały już wchodzić do środka,
dotarł do nich czyjś głos:
— Poczekajcie! — Odwróciły się i ujrzały biegnącego Louisa,
a zaraz za nim Josha.
— Dlaczego biegniecie? — zapytała Jane, gdy znaleźli się
naprzeciwko nich.
— Macie zajęte popołudnie? — spytał Louis, niby nie słysząc
wcześniejszego pytania blondynki.
— Tak jakby. — Zawahała się Ellie. — A, dlaczego się pytasz?
— Oh. W takim razie nie było pytania. — Uśmiechnął się
szeroko. — Wchodzicie?
Blondynki spojrzały na siebie, a zaraz potem na chłopaka,
nim przekroczyły próg liceum. Brunet szedł obok nich i co chwila zadawał im
pytania albo zagadywał. Jane nic nie mówiła, jedynie kiwała głową na tak bądź
nie. Louis zachowywał się dziwnie, a ona nie miała głowy do tego, by o tym
myśleć. Nie chciała już więcej problemów.
Ellie zaoferowała się, że wraz z nią wybierze się do
szpitala. Jane, z początku nie chciała się zgodzić, jednak po krótkim
obmyśleniu przystała na jej propozycję. Poczuła się naprawdę dobrze, bo
wiedziała, że chociaż jedna osoba pragnęła jej pomóc.
…
Klasa, po usłyszeniu dzwonka spakowała książki do plecaków i
jak najszybciej wyszła z sali. Ellie posłała Jane lekki uśmiech, widząc, jak
jej myśli schodziły na złe tory. Potarła lekko jej ramię w celu dodania otuchy.
Wspólnie wyszły ze szkoły i na pieszo skierowały się w stronę szpitala.
— Ellie, jeśli… jeśli nie chcesz iść tam ze mną, to ja
naprawdę to zrozumiem — powiedziała blondynka, spuszczając głowę.
— Jane, sama to zaproponowałam i nie zrezygnuję. —
Uśmiechnęła się.
— Nie wiem, jak mam ci dziękować.
Dziewczyna przytuliła się do Ellie i podziękowała jej
jeszcze raz. Do poradni nie było aż tak daleko, więc po niespełna piętnastu
minutach znalazły się przed budynkiem.
Weszły do środka, a Jane od razu podeszła do recepcji, gdzie
napotkała jedną z tych wrednych pielęgniarek.
— Mama jest u siebie? — spytała blondynka, odpychając się
dłońmi od blatu. — To my pójdziemy.
— Poczekaj. — Kobieta podbiegła do nich, nim zdążyły wejść
do środka. — Nie można tam wchodzić.
— Dlaczego? — Jane spojrzała na nią zaniepokojona i jeszcze
bardziej chciała otworzyć te cholerne drzwi.
— Panienka nie może. — Próbowała ją jeszcze powstrzymać,
jednak jej starania poszły na marne.
— A właśnie, że może — warknęła, wchodząc do środka.
Zdziwiona rozejrzała się po pomieszczeniu, widząc dokładnie
zaścielone łóżko. Jej serce zabiło mocniej, gdy zauważyła ojca, który stał przy
oknie, pociągając nosem. Nie zauważył nawet, że ktoś wszedł do sali. Dziewczyna
spojrzała się na pielęgniarkę, która pod wpływem jej wzroku spuściła głowę.
— G–gdzie jest mama? — zapytała drżącym głosem.
— Przykro mi — powiedziała kobieta i wyszła.
— Nie, to nie może być prawda — wyszeptała. — Tato?
Mężczyzna odwrócił się, a blondynka mogła dostrzec jego
mokre policzki i załzawione oczy. A jednak…
Jej oddech momentalnie przyśpieszył, oczy zaczęły wypełniać
się łzami, w głowie kręciło się od nadmiaru emocji i mało by brakowało, a
upadłaby na ziemię. Starała się opanować i wmówić sobie, że to tylko głupi
żart, jednak sama przestawała w to
wierzyć. Z jej gardła wydobył się cichy szloch, nim wpadła w ramiona Ellie. Blondynka
nie wiedziała, jak ma się zachować, co powiedzieć, więc głaskała ją tylko po
głowie, słysząc, jak zanosi się coraz większym płaczem.
— Dlaczego zostawiła mnie samą? — Zaszlochała Jane.
Cześć! Sytuacja wciąż się nie zmieniła. Cóż, zbliżamy się do nieuniknionego końca. Oczywiście, pod ostatnim rozdziałem napiszę, jak wszystko się skończy. Do zobaczenia!
Rozdział świetny chociaż smutny....Czekam na next!
OdpowiedzUsuńSzkoda mi Jane :(
OdpowiedzUsuńCudo
OdpowiedzUsuń