Beta:
Aranel
Nie zastanawiaj się zbyt długo, bo zamiast żyć, będziesz wyłącznie myśleć o życiu.
Mężczyzna
zasiadł wygodnie za biurkiem, po czym chwycił plik kartek i zaczął składać
podpisy na niektórych z nich. Miał nadzieję, że szybko to skończy i będzie mógł
w końcu wyjść z pracy. Tak naprawdę, wcale nie wiedział, po co tu przyszedł.
Kilka dni wcześniej, wziął sobie urlop na prawie dwa tygodnie, więc, dlaczego
zamiast siedzieć u żony, spędzał czas w pracy? Nie miał bladego pojęcia. Może
chciał odpocząć, zająć swój umysł czymś pożyteczniejszym, może nie chciał
patrzeć na córkę, która była na niego bardzo zła. Może to któryś z tych powodów.
Po upływie
kilkudziesięciu minut do gabinetu wszedł jeden z pracowników, a także jeden z
przyjaciół Arthura. Spojrzał na niego zdziwiony, bo nie spodziewał się go
tutaj, dobrze znając jego sytuację rodzinną. Usiadł naprzeciwko niego wciąż nie
spuszczając wzroku z mężczyzny.
— Cześć –
powiedział po chwili ciszy.
— O,
dobrze, że jesteś, mógłbyś wykonać kopię tego dokumentu z…
— Co ty
tutaj robisz? — zapytał ostro.
— Nie
widzisz? Pracuję — odparł chłodno, nawet nie zaszczycając go spojrzeniem.
— Masz
wolne, więc nie rozumiem, po co tu przyszedłeś. — Gdy nie otrzymywał odpowiedzi
przez kilka minut, ponownie zabrał głos. — Teraz powinieneś być u Sarah i
opiekować się nią, co cię tutaj trzyma?
— Sam nie
wiem, Paul. — Westchnął, odkładając wszystkie kartki na biurko. — Niczego już
nie jestem pewien.
— Nie
możesz tak postępować. Twoje zachowanie pogarsza tylko wasze relacje.
Potrzebują ciebie, a ty potrzebujesz ich, bardziej niż ci się wydaje. —
Przybrał nieco milszy ton głosu.
— Wiem to.
— Przełknął gulę, tworzącą się w gardle. — Ale nie jestem w stanie patrzeć, jak
wszystko to, co tworzyłem od lat nagle się niszczy. To niesprawiedliwe.
— Myślisz,
że wszystko w życiu jest sprawiedliwe? Człowieku, w jakim świecie ty żyjesz?!
Do cholery jasnej, Arthur! — Wybuchł, mając dość jego ciągłego narzekania. — Przestaniesz
w końcu użalać się nad sobą i coś zrobisz? To nie ty jesteś chory, a Sarah,
która w tym momencie, z pewnością, chciałaby być z rodziną. Ma przy sobie Jane.
Jest z nią teraz, prawda? — Mężczyzna skinął lekko głową, nie mając siły, by
odpowiedzieć. — Wśród nich powinieneś być i ty, wiesz o tym? Rozumiem, że jest ci ciężko, przechodziłem
przez to i… wiem, jak możesz się czuć, jednak… — Wziął głęboki oddech. — … one
obie potrzebują twojej uwagi, miłości i wsparcia.
— Nie
zależy mi na niczym innym, jak na ich szczęściu i, uwierz mi, starałem się, jak
mogłem, lecz to wszystko mnie przerosło.
— Nie
udało się teraz, to uda się potem. Nie możesz być takim tchórzem i rezygnować
po pierwszej porażce, rozumiesz? To ty nosisz spodnie w tej rodzinie, nie?
— Tak,
ale…
— Przestań
mówić ciągle ale. Rzuć to wszystko w
cholerę i jedź do nich. — Wskazał na papiery porozrzucane na biurku i spojrzał
na niego wyczekująco.
— Myślisz?
— Wynoś
się stąd. — Wskazał dłonią na drzwi, uśmiechając się do Arthura. — Pozdrów je
ode mnie.
— Tak też
zrobię. — Zaśmiał się i w momencie, gdy wychodził, odwrócił się i dodał; —
Dziękuje, po raz kolejny mnie ratujesz.
— Idź już.
— Pokręcił głową i wyszedł z gabinetu.
Mężczyzna
wybiegł z budynku, w pośpiechu wyjmując kluczyki od auta. Wsiadł do samochodu,
odpalił silnik i z piskiem opon ruszył w stronę szpitala. Był zdeterminowany i
naprawdę chciał dotrzeć do przychodni w jak najszybszym tempie.
Kiedy
zaparkował auto, wysiadł z niego, oczywiście, nie obyło się bez trząśnięcia
drzwiami. W szpitalu panował istny chaos i trudno było mu przejść przez tłum
ludzi. Zaczął się przepychać, by szybciej dojść do sali, w której leżała jego
żona. I, wtedy nie było ważne, że prawie przewrócił jakiegoś mężczyznę, że nie
powiedział głupiego Przepraszam, dla
niego ważniejsze było co innego. Odetchnął głośno, gdy znalazł się przed
drzwiami do pokoju Sarah. Wszedł do środka, zastając tam tylko żonę. Podszedł
do niej i usiadł na krześle obok łóżka, łapiąc ją za dłoń, dzięki czemu go
zauważyła.
— Cześć —
powiedział cicho.
— Cześć —
mruknęła, zabierając swoją dłoń i kładąc na brzuchu. — Co tu robisz?
—
Przyszedłem cię odwiedzić. — Próbował się uśmiechnąć, jednak wyszedł z tego
grymas.
— Tak? A,
kiedy przypomniało ci się, że jestem w szpitalu?
—
Przepraszam Sarah. — Spuścił głowę. — Naprawdę cię przepraszam. Nie chciałem,
by wyszło, tak jak wyszło.
— Dobrze
wiesz, że mogłeś temu zapobiec. — Spojrzała na niego. — Nie możesz uciekać ode
mnie, od Jane i problemów. Wiem, że moja choroba nie jest czymś przyjemnym dla
ciebie, ale…
— Co ty
wygadujesz. — Zabrał głos. — Nigdy nie byłaś i nie jesteś dla mnie problemem. Ja…
przestraszyłem się tego wszystkiego, bałem się, że sobie nie poradzę. Przecież,
to ty zawsze potrafiłaś rozwiązać
nasze problemy i zawsze ci się to
udawało, a ja? Jestem okropnym mężem i ojcem, nie potrafię zająć się nawet
swoją rodziną, gdy ma kłopoty. — Westchnął.
— Nie
jesteś okropny, Arthur. Jesteś wspaniały, uwierz mi. Ja i Jane kochamy ciebie,
mimo wszystko, rozumiesz? Tylko musisz wiedzieć, że, kiedy już mnie nie będzie…
— Nie mów
tak.
— Po co
mam kłamać? Naprawdę nie chcę mydlić wam oczu, ja… czuję, że to niedługo się
stanie. To nieuniknione, nikt ani nic tego nie powstrzyma. — Zamrugała
kilkakrotnie, nie chcąc, by łzy wydostały się na zewnątrz. — Musisz wiedzieć,
że Jane będzie bardzo cię potrzebować. Obiecaj mi… obiecaj, że jej nie
zostawisz i będziesz się nią dalej opiekował, mimo wszystko.
—
Kochanie…
— Obiecaj —
powiedziała stanowczo.
—
Obiecuję. — Chwycił jej dłoń i potarł lekko. — Obiecuję — dodał, jakby na
potwierdzenie.
I, wtedy
nie wiedzieli, że ich rozmowie przysłuchiwała się blondynka, a po jej
policzkach spływały słone krople.
Katy od
rana zastanawiała się, czy dobrym pomysłem było pójście z Grace do Jay. Miała
niewielkie obawy do tego, jak potoczyłoby się to spotkanie. Jej siostra zawsze
mogła powiedzieć coś, czego z początku nie przemyślała. Grace taka była —
mówiła wszystko, co jej ślina na język przyniosła.
W
momencie, gdy zdecydowała się to wszystko odwołać, usłyszała dzwonek i nie było
już odwrotu. Wstała z sofy, zabierając komórkę ze stolika i poszła otworzyć
drzwi, za którymi zauważyła siostrę. Uśmiechnęła się do niej lekko, czego z
pewnością nie zauważyła, bo od razu stanęła tyłem do brunetki. Podczas drogi do
domu Jay, żadna z nich nie odezwała się ani słowem. Szczerze mówiąc, Katy miała
dość tej niezręcznej ciszy, jednak nie wiedziała, jak zacząć jakąkolwiek
rozmowę.
Kiedy
znalazły się przed domem Johannah, Grace nawet nie racząc zadzwonić dzwonkiem,
otworzyła furtkę za jednym zamachem i skierowała się prosto do drzwi. Zapukała
kilka razy i czekała na pojawienie się kogokolwiek.
— Słucham?
—
Przyszłyśmy do Jay. — Głos zabrała Katy, która uśmiechnęła się do chłopaka. —
Mógłbyś ją zawołać?
Brunet skinął głową, po czym krzyknął imię
swojej mamy. Kobieta szybko zbiegła po schodach, ciesząc się na widok Katy.
— Louis,
dlaczego nie zaprosiłeś ich do środka? — Zgromiła go wzrokiem. — Przepraszam
was, wchodźcie. — Uchyliła szerzej drzwi, uśmiechając się zachęcająco.
Siostry
zostały zaprowadzone do salonu. Zajęły miejsce na fotelach i czekały na Jay, która
przyszła po kilku minutach z dwoma, parującymi kubkami. Postawiła je na stole
i, jako jedyna usiadła na sofie, czekając, aż któraś z nich się odezwie.
— Tak
dawno się nie widziałyśmy. — Spojrzała na Grace, która tylko przewróciła
oczami.
— Tak,
prawie siedem lat. Możemy to sobie darować? — odparła sucho.
— Nie
rozumiem.
— Nie
zgrywaj się. Obie dobrze wiemy, że, gdyby nie ty, to wszystko byłoby po
staremu. Nie rozumiem tylko jednego. Dlaczego mieszasz się w nasze prywatne
sprawy?
— Grace,
opanuj się. — Upomniała ją Katy, wiedząc do czego jest zdolna.
— Niech
odpowie — warknęła.
— Naprawdę
cię nie rozumiem. W, jaki sposób mieszam się w wasze sprawy? Wyjaśnij mi to.
— W, jaki
sposób? Co cię podkusiło, by powiedzieć całą prawdę Ellie? Wiesz do czego
doprowadziłaś?!
— Słucham?
— spytała zaskoczona. — Nie rozmawiałam z nią od naszego ostatniego spotkania w
centrum. O ile pamiętam, wtedy nie wiedziałam o niczym związanym z Ellie. Jak
możesz mnie o coś takiego oskarżać?
— Nie
wierzę ci. Wiem, jaka jesteś. To, po prostu nie mieści się w głowie. — Wstała z
fotela z nadmiaru emocji. — Kiedy nauczyłaś się tak doskonale kłamać, hm?
— Nie
kłamię — powiedziała poważnie.
— Nie ufam
ci. — Zmierzyła ją wzrokiem, po czym wyszła z domu, trzaskając drzwiami.
— Jay. —
Westchnęła Katy. — Przepraszam cię za nią, nie powinnam jej tu nawet przyprowadzać.
To moja wina.
— Nie mów
tak. Wiem, że Grace ma wybuchowy charakter i nie dziwię jej się, że mogła mnie
o to podejrzewać. Ale, to nie ja, nie zrobiłabym tego.
— Wiem to,
ufam ci. — Uśmiechnęła się do niej.
— Nie
skrzywdziłabym Ellie.
Chłopak,
siedząc na schodach przysłuchiwał się ich rozmowie. Zastanawiał się, o co w tym
wszystkim chodziło. Owszem, rozpoznał mamę Ellie i jej ciotkę, ale… nie, one
nie mogły mówić o niej. Przecież, to mógł być zwykły zbieg okoliczności. Dlaczego próbował sam siebie okłamać…
Hej. Nie napisałam nic już od ponad miesiąca. Nie mam pomysłów a to, co próbuję napisać do niczego się nie nadaje. Jest mi tak bardzo wstyd, nawet nie wiecie, jak bardzo chciałabym coś stworzyć, nawet taki krótki rozdział, ale... nie wychodzi mi to. Przepraszam was, jeśli ostatecznie zrezygnuję. Napisałam dziewiętnaście rozdziałów, dwudziesty ledwo zaczęłam i myślę, że na nim wszystko się skończy. Oczywiście, nic nie jest potwierdzone, mogę jeszcze zmienić decyzję jeśli zacznę pisać. Miejmy nadzieję. Pozdrawiam was i życzę wesołych świąt :*
Szkoda, że nie masz weny na tego bloga :( Fajnie się go czyta i jestem bardzo ciekawa co to za sprawa z Ellie.
OdpowiedzUsuńDo następnego Skarbie <3
Mam nadzieję że jednak dokończysz tego bloga!
OdpowiedzUsuńRozdział świetny ;)
Mogę mieć prośbę? jeśli zdecydujesz się na zakończenie bloga to czy w jednym poście napiszesz nam krótko jak dalej planowałaś tą historię i o co chodziło z tym całym sekretem?
Piszesz cudownie i tak jak Evi chcę żebyś napisała nam jak planowałaś tą historię i o co chodzi z Ellie (o ile masz zamiar ją kończyć) pozdrawiam i życze weny
OdpowiedzUsuń