4.24.2015

Rozdział 18






Beta: Aranel



Nadzieja to kłamstwa, które sobie wmawiamy na temat przyszłości.




— Louis, śpisz? — Po pokoju rozległ się cichy i niepewny głos dziewczynki.
— Nie, jeszcze nie — odparł, patrząc w jej przestraszone oczy.
— T—to dobrze. — Podniosła się z podłogi i wdrapała się na łóżko.
— Co robisz? — zapytał, marszcząc brwi.
Dziewczynka weszła pod kołdrę obok chłopca, otulając się szczelnie pierzyną. Chłopczyk wciąż nie spuszczał z niej wzroku, zastanawiając się, dlaczego blondynka tak się zachowuje. Przecież zawsze starała się jak tylko mogła, by nie leżeć na tym samym łóżku, co on. Coś tu było nie tak.
— Coś się stało? — spytał ponownie, tym razem, oczekując odpowiedzi.
— Śpię, nie widać?
— Kłamiesz — stwierdził, mrużąc oczy. — Wiem, że kłamiesz. Dlaczego się tutaj położyłaś.
— Pomyślałam, że może czujesz się samotny, więc postanowiłam, że ci potowarzyszę — powiedziała, nim dodała: — Powinieneś być mi wdzięczny.
— To nieprawda, nie robisz dla  miłych rzeczy. — Dźgnął ją w brzuch, przez co pisnęła.
— Dorastam, wiesz? Chciałabym być dobra i tyle.
— Powiedz prawdę — nalegał.
— To jest prawda. — Dała nacisk na ostanie słowo.
— Nie, znam cię aż za dobrze i wiem, kiedy kłamiesz, a kiedy mówisz prawdę.
— Louis. — Westchnęła, nim opadła na poduszki i zakryła twarz jedną z nich. — Będziesz się śmiał.
— Nie będę.
— Będziesz.
— Nie będę, obiecuję — rzekł poważnie, nie mogąc się doczekać, aż blondynka powie, co tak naprawdę chodzi jej po głowie.
— Bojęsięsamaspać — powiedziała bardzo szybko, przez co chłopczyk zrozumiał tylko dwa słowa.
— Możesz powtórzyć? Nie usłyszałam nic poza „się” i „spać”.
— Boję się sama spać. — Westchnęła, czując się okropnie zażenowana.
Czekała tylko, aż Louis zacznie się z niej śmiać, jednak, gdy po kilku minutach nic takiego nie nastąpiło, postanowiła się odezwać.
— Dlaczego się nie śmiejesz?
— Obiecałem, prawda? — Uśmiechnął się, usiadł na łóżku, a całą swoją uwagę skupił na dziewczynce. — I nie musisz się bać, przecież to ja jestem największym poskramiaczem wszystkiego, co złe i potworów w wolnych chwilach — obwieścił, w odpowiedzi otrzymując głośny śmiech blondynki.


— Louis! Obudź się do cholery — usłyszał, jak przez mgłę. — Louis!
Dopiero głośny krzyk Lottie sprawił, że gwałtownie wstał z łóżka, niemal zderzając się z siostrą. Chłopak wywrócił oczami, kiedy zaczęła na niego narzekać i wyzywać, cała ona.
— … i mógłbyś tu w końcu posprzątać i umyć się, tak, to dobry pomysł — pochwaliła sama siebie.
— Dobra, skończyłaś? — Spojrzał na nią zmęczony, nim podniósł się z łóżka i skierował się do toalety.
— Nie — powiedziała. — Może zapomniałeś, ale mama pojechała do pracy i to ty miałeś się wszystkim zająć, a nie ja.
— Zapomniałem, okej? Zejdź już ze mnie.
— I to ja jestem ta nieodpowiedzialna — prychnęła.
— O co ci znowu chodzi?
— O nic.
— Skoro nie chcesz już nic mówić, to wyjdź, bo muszę się ubrać — powiedział zniecierpliwiony.
— Mam jeszcze dużo do powiedzenia, ale zarówno ja, jak i ty nie mamy na to czasu, więc cześć. — Uśmiechnęła się do niego w dziwny sposób, po czym wyszła z sypialni.
Przez chwilę zatrzymał wzrok na miejscu, gdzie przed chwilą stała Lottie i zamyślił się. Otrząsnął się dopiero kilka minut później, pędząc do łazienki.
Po niespełna dwudziestu minutach, znalazł się na dole, siedząc przy stole i jedząc śniadanie wraz z siostrami. Jay musiała wyjść dzisiaj wcześniej do pracy, więc, jako najstarszy w rodzinie, miał za zadanie doprowadzić wszystkich do porządku. Pomińmy fakt, że to Lottie obudziła wszystkich i przyszykowała śniadanie. Przecież to było najmniej istotne.
— Louis, słyszałam, że kupiłeś jakieś bilety? — zaczęła Fizzy, a chłopak spojrzał na nią podejrzliwie, wiedząc, że z pewnością ma to jakiś haczyk. — Ed Sheeran, o ile dobrze pamiętam.
— Tak, zamówiłem już kilka miesięcy temu i… chwila! O nie, nie zabiorę cię ze sobą.
— Ciekawe, co powie na to mama. — Uśmiechnęła się szeroko.
— Mamy nie ma, a bilety są moje. — Poczochrał jej włosy, dobrze wiedząc, że tego nie lubiła.
— Jeszcze zobaczymy, a poza tym i tak nie masz z kim iść, więc nie rozumiem, dlaczego nie mogłabym być to ja.
— Mam już z kim pójść — skłamał, wstając od stołu.
— Tak, a kim jest ten szczęściarz albo szczęściara?
— Nie powinnaś się tym zbytnio interesować — powiedział i nim zdążyła się odezwać, dodał: — Zbierajcie się, musimy już jechać.
Reszta wstała z krzeseł i pobiegła do pokoi po swoje rzeczy. Louis w towarzystwie Fizzy, która szła obok niego, wciąż męcząc ten sam temat, wyszedł z domu.
— Ale dlaczego? Louis, no proszę cię, nie bądź taki — mówiła, ciągnąc go za rękę.
— Fizzy, powiedziałem nie i koniec, mam już z kim iść, więc najlepiej będzie, jeśli skończymy tą rozmowę.


Ellie, do domu wróciła dopiero późnym wieczorem. Jane, nie chciała, by dziewczyna zaniedbywała szkołę czy cokolwiek innego z jej powodu. Czuła się trochę lepiej, dzięki jej obecności, jednak miała wyrzuty sumienia, bo przecież ona też miała swoje życie i nie musiała się nią zajmować przez tyle czasu. Owszem, chciała mieć kogoś przy sobie, ale nie mogła zabierać czasu innym. Musiała poradzić sobie sama ze swoimi problemami, choć czuła, że nie będzie to łatwe zadanie. Zawsze w trudnych chwilach była przy niej Sarah i doradzała, co powinna zrobić, a co nie. Ojciec, tak jak wyszedł, tak nie wrócił. To sprawiło, że zaczęła myśleć o wyprowadzce, przecież mężczyzna i tak rzadko przebywał w domu, więc zapewne nie zauważyłby zniknięcia Jane. Ale czy był to dobry i w miarę przemyślany pomysł?
Cisza, która panowała w mieszkaniu dziewczyny była naprawdę przytłaczająca. Często w takich chwilach jej mama włączała radio, by wspólnie mogły się powygłupiać i zwalczyć nudę. Teraz, Jane nie miała ochoty, aby wstać czy zrobić cokolwiek innego. Była zbyt rozstrojona emocjonalnie, by słuchać radia albo włączyć telewizor.
I przyszedł nawet moment, kiedy Jane zaczęła myśleć o swojej śmierci, jednak wybiła sobie szybko ten pomysł z głowy. Przecież na tym świecie był jeszcze ktoś, kto jej potrzebował i, mimo że była to mała garstka ludzi, to wolała mieć tylko kilku dobrych znajomych niż nie mieć ich wcale. Jednak w dziewczynie wciąż pozostawały wątpliwości związane z jej dalszą przyszłością. Jane była bardzo skomplikowana.
W pewnej chwili, nawet nie wiedział kiedy, zasypia. Sen był tak mocny, że nie zauważyła, że do domu wrócił Arthur. Mężczyzna, widząc śpiącą dziewczynę, po cichu podszedł do niej i przykrył ją grubym kocem. Spojrzał na córkę, która była tak bardzo podobna do matki, a on coraz bardziej za nią tęsknił.


Ellie, dotarłszy do domu, rozebrała się i poszła do salonu, gdzie zmęczona odpadła miękką na sofę. Szczerze mówiąc, była wykończona, choć nie robiła przez ten dzień niczego aż tak wielkiego. Być może to przez jej złe samopoczucie i troskę o przyjaciółkę, przy której powinna teraz być. Już miała z powrotem wstawać, jednak przypomniała sobie ich dzisiejszą rozmowę.


— Ellie, nie żebym cię wyganiała, albo coś, ale myślę, że powinnaś już iść — powiedziała Jane, wpatrując się w sufit.
— Co? Dlaczego? Jestem aż tak upierdliwa?
— Nie, zupełnie nie o to chodzi, tylko…
— Tylko co?
— Po prostu, czuję się winna. — Westchnęła.
— Mogłabyś dokończyć zdanie? Dlaczego czujesz się winna?
— Bo ty siedziałaś ze mną przez cały dzień i nie myśl sobie, że tego nie doceniam, bo jestem ci naprawdę wdzięczna, za to, że poświęcasz mi swój czas, jednak wolałabym żebyś nie opuszczała zajęć czy rodziny i…
— Daj spokój, Jane. Przecież to tylko jeden dzień.
— To jeden dzień. Ellie, jesteś naprawdę wspaniałą przyjaciółkę i wiem, że chcesz mi pomóc, ale powinnam poradzić sobie sama z tym problemem.
— Jane, myślę, że to nie jest dobry pomysł, wolałabym żebyś nie zostawała sama w tym dużym domu.
— Spokojne, kiedyś wróci, jeśli nie dziś, to jutro.
— Martwię się o ciebie — powiedziała poważnie.
— O co się martwisz? — spytała zaniepokojona.
— Wiem, że może przesadzam, ale… wiem też, że śmierć kogoś bardzo bliskiego ciągnie nas do niezbyt przemyślanych rozwiązań i…
— Ellie…
— Nie przerywaj mi, proszę. — Westchnęła. — Nie bądź na mnie zła, bo wiesz, że mówię to tylko po to, by cię uświadomić. Wiem, że twoja mama była i jest dla ciebie bardzo ważna i nie każdy może pozbierać się po czymś takim. — Zakończyła, podnosząc wzrok na blondynkę.
— Ellie, myślisz, że byłabym zdolna do samobójstwa? — zapytała zszokowana.
— Jane, nie znam cię na tyle dobrze, by potwierdzić to w stu procentach, ale wiem, że nie jesteś głupia. Po prostu martwię się o ciebie.
Blondynka objęła Ellie, pozwalając, by łzy wypełniły jej oczy. Nikły uśmiech wpełzł na jej usta, jeszcze raz analizując wypowiedziane przed chwilą słowa dziewczyny.
— Dziękuje, naprawdę ci dziękuje. — Pociągnęła nosem. — I obiecuję, że nic sobie nie zrobię.
— Wierzę ci.


— Gdzie byłaś? — usłyszała cichy głos ciotki, więc podniosła nieco głowę.
— U Jane — odparła beznamiętnie.
— Dlaczego do mnie nie zadzwoniłaś? Mogłam po ciebie przyjechać, nie musiałaś wracać taki kawał drogi do domu.
— Spacer dobrze mi zrobił.
— Ellie, co z nią?
— Myślę, że nie powinnam z tobą o tym rozmawiać. — Wstała z sofy i przeczesała włosy palcami.
— Chyba możesz mi powiedzieć, dlaczego tak długo cię nie było.
— Katy, jestem zmęczona, muszę się położyć.
— Nie wybaczysz mi tego, prawda? — spytała smutno, przez co blondynka poczuła się bardzo źle.
— Nie wiem. — Wzruszyła ramionami. — To trudne.
— Pomyśl nad tym, ja naprawdę nie chciałam źle. — Podeszła do dziewczyny na, w miarę, bezpieczną odległość.
— Lepiej już pójdę. — Westchnęła, omijając kobietę.
Kiedy wchodziła po schodach, zerknęła kątem oka na brunetkę, która wciąż stała w tym samym miejscu. Dziewczynie było przykro patrzeć na to wszystko, jednak wciąż nie potrafiła jej wybaczyć, wciąż kłębiły się w niej wątpliwości. Nie była pewna swojej ostatecznej decyzji. Nigdy nie stanęła przed trudniejszym wyborem, ale kiedyś musi być ten pierwszy raz, prawda?


Następny dzień


— Zamknij się — wymamrotała, próbując dłonią znaleźć budzik, by go wyłączyć. — No już, cicho. — Westchnęła, kiedy dźwięk wciąż narastał.
Podniosła się z łóżka i w końcu wyłączyła drażniące ją urządzenie. Lekko zdenerwowana wstała z materaca i po chwili znalazła się w łazience, gdzie odświeżyła się nieco, dzięki czemu teraz, mogła pokazać się innym. Wychodząc z pokoju, zabrała plecak i ruszyła do kuchni.
— Cześć Ellie! — krzyknął Oscar, biegnąc w stronę blondynki.
— Ile już czekolady zdążyłeś zjeść? — zapytała, śmiejąc się.
— Tylko jedno opakowanie i trochę żelków. — Podskoczył do góry, nim nie zaczął biegać po całej kuchni.
— Gdzie jest Katy?
— Mama wyszła rano do pracy, tak powiedziała.
— I od której sam tu się siedzisz?
— Ellie, daj spokój, to tylko godzina.
— Słucham? Dlaczego mnie nie obudziłeś?
— Bo mówiłaś, że mam nie wchodzić do twojego pokoju, więc byłem cicho. — Wzruszył ramionami.
— Oscar, w takich sytuacjach musisz mnie obudzić i  mi o tym powiedzieć. A gdyby ci się coś stało?
— Mówisz, jak mama.
— Bo się martwię.
— To się nie martw, jestem już przecież dużym chłopcem i potrafię o siebie zadbać.
— Tak, ale…
— Spóźnimy się do szkoły, jeśli się nie pośpieszysz.
— Co?
Spojrzała na zegarek, który wskazywał odpowiednią godzinę do wyjścia. Postanowiła, że daruje sobie śniadanie, bo gdyby teraz zaczęła jeść, to z pewnością ani ona ani Oscar nie zdążyliby na lekcje.
— To na co czekasz? Wychodzimy — powiedziała, poganiając chłopca.
Wielkim minusem było to, że Ellie wciąż nie miała prawa jazdy i nie mogła prowadzić auta, a ta umiejętność byłaby bardzo przydatna w tym momencie. Niestety, musieli iść na pieszo, przez co blondynka spóźniła się na własne zajęcia.
Nie chciała przeszkadzać nauczycielowi, ponieważ minęło już więcej niż połowa lekcji, więc zdecydowała się poczekać na kolejną. Usiadła na ławce ustawionej pod ścianą, po czym wyjęła komórkę. Zauważyła kilka nieodebranych połączeń i dwa sms od Katy, w których napisała, że nie będzie jej aż do wieczora. No cóż, musiała sama poradzić sobie z Oscarem. Westchnęła cicho, a po chwili zadzwonił dzwonek.
Uczniowie, jak na zawołanie, zaczęli wychodzić z klas, przez co na korytarzu zrobił niezły chaos. W pewnym momencie, Ellie, zauważyła twarz kogoś bardzo znajomego. Wstała z ławki i nie zwracając uwagi na tłum, zaczęła się przepychać między nastolatkami.
— Co ty tu robisz, Jane? — zapytała, chwytając ją za ramię.
— Przyszłam do szkoły, Ellie — odparła.
— Widzę, tylko… nie powinnaś być w domu?
— Nie będę opuszczać lekcji, przez taką błahostkę.
— Błahostkę? Słyszysz siebie?
— Nie mogę rozpaczać cały czas. — Wzruszyła ramionami.
— Ale nie możesz zachowywać się, tak, jakby cię to w ogóle nie obchodziło. — Spojrzała się na nią z wyrzutem.
— Bo nie obchodzi.
— Jane, nie mów tak…
— Ale to prawda. Skoro mój ojciec potrafił tak szybko się z tym pogodzić, to i ja będę potrafiła.
— Ty jesteś inna, nie wygaduj takich bzdur.
— Cały czas mówię prawdę. Nauczę się z tym normalnie żyć i będzie, tak jak wcześniej.
— Nie zachowuj się tak.
— Jak?
— Jakby cię to w ogóle nie interesowało.
— Zrozum, że…
— Cześć dziewczyny — usłyszały.
— Cześć Louis. — Westchnęła Ellie.
— Przeszkadzam?
— Nie, skądże — powiedziała Jane, uśmiechając się do niego, na co Ellie patrzyła zdezorientowana. — Dzisiejszy wieczór nadal aktualny?
— Jasne, tylko muszę poznać waszą decyzje teraz, bo mam jeszcze kilka osób do zabrania, więc…
— Ellie się zgodziła. — Poklepała dziewczynę po plecach.
— Na co? — spytała zbita z tropu.
— Nie pamiętasz? Mówiłam ci o koncercie, na który dzisiaj jedziemy.
— Nic nie…

— Wszystko załatwione. — Klasnęła w dłonie zadowolona. — Do wieczora. — Pomachała chłopakowi, łapiąc blondynkę za rękę, by pójść z nią do łazienki i wszystko jej wyjaśnić. 


Śmiech i płacz brzmią tak samo, a dusza musi czasem popłakać, by była szczęśliwa. Nawet nie wiecie, jak źle się czuję. Tak bardzo chciałabym coś jeszcze napisać, dokończyć tą historię. Jest mi strasznie wstyd, przepraszam was wszystkie. Do końca pozostał rozdział 19 i kawałek 20, oczywiście, pod ostatnim rozdziałem napiszę, jak miałam zamiar zakończyć tego bloga. Trzymajcie się :*

4.17.2015

Rozdział 17





Beta: Aranel




To jednak musi być złuda, że można uporządkować życie według planu, zrealizować marzenia. Chyba jednak w życiu panuje chaos, a już na pewno nie obowiązują szachowe reguły.

Kolejne westchnienie wydostało się z jej ust, podczas gdy leżała nieruchomo na materacu, tępo wpatrując się w sufit. Zamknęła oczy, chcąc zaznać snu chociaż przez chwilę, ale po kilku minutach zrezygnowała, wracając do wcześniejszych czynności. Nie wiedziała dlaczego po jej głowie krążyły same ponure myśli. Przez chwilę pomyślała, że może to wynikać z braku snu i zmęczenia, ale mogły być to tylko przyczyny poboczne, a główną przyczyną mogła być znacznie poważniejsza rzecz.
Zakryła twarz poduszką, karcąc się w myślach. Wszystko jest w jak najlepszym porządku.
Wstała z łóżka, ziewnęła cicho i udała się do pokoju bliźniczek, by sprawdzić czy jeszcze śpią. Otworzyła bezszelestnie drzwi, omiotła wzrokiem sypialnię, po czym już uspokojona schodziła po schodach. Weszła do kuchni i pierwsze, co zrobiła to zaparzenie mocnej kawy. Zabrała się za robienie śniadania. W międzyczasie dołączyła do niej Lottie, dzięki czemu wszystko poszło znacznie szybciej.
Po kilku minutach do kuchni zaczęła schodzić się reszta, przez co w pomieszczeniu zrobiło się niemałe zamieszanie. Kobieta nigdzie nie zauważyła Louisa, co ją nieco zaniepokoiło. Powiedziała Lottie, że wychodzi i poprosiła, by dziewczyna zajęła się przez chwilę dziećmi. Blondynka skinęła głową, a Jay posłała jej ciepły uśmiech. Rzuciła jeszcze okiem na gromadkę, nim wyszła z kuchni.
Nawet, gdy wspinała się po schodach słyszała, jak córki ponownie się kłóciły. Pokręciła głową i zapukała, kiedy znalazła się przed drzwiami do pokoju syna. Nie doczekała się żadnej odpowiedzi, więc weszła do środka, a to, co tam zastała sprawiło, że po raz pierwszy pomyślała o zrobieniu mu czegoś złego. W całym pokoju panował istny chaos, ubrania porozrzucane po podłodze, jedzenie leżało na ziemi, kilka puszek od coca coli i innych napojów walało się obok łóżka, a po pomieszczeniu rozchodził się niezbyt przyjemny zapach.
Dotarłszy w końcu do materaca, po ominięciu wszystkich możliwych przeszkód, poczęła lekko potrząsać ramionami chłopaka. Po chwili, wpółprzytomny i zaspany otworzył oczy, patrząc na brunetkę. Zamrugał kilkakrotnie, nim spojrzał na zegarek i podniósł się do pozycji siedzącej.
— Już wstaję — mruknął, podnosząc się, jednak po chwili upadł na ziemię przez pozostawioną tam wczoraj stertę ubrań. Cóż, był bardzo zmęczony i postanowił, że posprząta tu kiedy indziej.
— Nie masz mi nic do powiedzenia? — Podniosła jedną brew do góry, wskazując na bałagan wkoło.
— Nie, myślę, że nie — odparł, przecierając oczy.
— Na pewno?
— Na pewno. — Ziewnął głośno, przeciągając się.
— Co to za syf? — spytała groźnie.
— Oh, o tym mówisz. — Podrapał się po głowie. — Zapomniałem wczoraj posprzątać.
— Zapomniałeś — prychnęła.
— Zapomniałem, okej? Wrócę dzisiaj po lekcjach i posprzątam, w porządku?
— W porządku — burknęła, idąc w stronę drzwi. — Pośpiesz się, bo spóźnisz się do szkoły — dodała, wychodząc.
Kobieta w dłoniach wciąż trzymała pewien przedmiot, który chciała mu podarować już wczoraj, jednak nie zdążyła, więc zaplanowała podarować mu go dzisiaj. Była, lekko mówiąc, zdenerwowana, ponieważ było to dla niej bardzo ważne.
Kiedy dotarła do kuchni, zauważyła, jak bliźniaczki czołgają się po podłodze, łapiąc się za włosy, by żadna z nich nie wyszła poza próg pomieszczenia. Zaniepokojona Jay z głośnym hukiem odłożyła przedmiot, wcześniej trzymany w jej dłoni, patrząc się groźnie na dziewczynki. Ułożyła ręce na biodrach, czekając na jakiekolwiek wyjaśnienie z ich strony. Nie wytrzymam z nimi — powiedziała w myślach.
— Cześć mamo — powiedziała Daisy, a zaraz po tym wstała z ziemi, otrzepując swoją piżamę.
Kobieta spojrzała na nią wyczekująco i czekała, aż wytłumaczy jej to całe zdarzenie.
— Bardzo dobre śniadanie — dodała Phoebe, uśmiechając się do matki.
— I tylko tyle? — zapytała, rozglądając się po twarzach domowników. — Żadna z was nie zamierza mi powiedzieć, dlaczego te dwie wylądowały na podłodze i wyrywały sobie włosy?
— Próbowałam je powstrzymać — powiedziała obronnie Lottie. — Ale to ty masz ten dar do zapanowania nad nimi.
— A ty Fizzy? — zwróciła się do brunetki.
— Byłam zajęta — mruknęła, gryząc kanapkę.
— Czym?
— Jedzeniem.
— Ja zaraz zwariuję — powiedziała do siebie, łapiąc się za głowę.
Zamknęła oczy na kilka sekund, wzięła kilka głębszych oddechów i ponownie spojrzała się na wszystkich.
— Daisy, Phoebe na górę i ubierać mi się szybko, to samo się tyczy ciebie Fizzy. — Starała się mówić jak najbardziej spokojnym i przekonywującym głosem, co poskutkowało, bo po chwili wspomnianych nie było w pomieszczeniu.
Po kilku minutach do kuchni wszedł Louis, na szczęścia Jay, ubrany w normalne ciuchy. Usiadł przy stole, po czym zaczął przygotowywać sobie śniadanie. Kobieta pomyślała, że to już ten odpowiedni moment. Zabrała przedmiot z blatu i po chwili kręcenia się przy kuchence, podeszła do krzesełka i usiadła na nim, myśląc, jak zacząć tę rozmowę.
— Lottie, czy mogłabyś zostawić nas samych? — spytała, posyłając jej porozumiewawcze spojrzenie.
 — Właśnie miałam wychodzić. — Mrugnęła, nim wyszła z kuchni.
Louis nie zwrócił uwagi na blondynkę i dalej jadł przygotowane śniadanie. Jay czekała na jakiekolwiek słowo z jego ust, jednak chłopak był bardziej zajęty pisaniem czegoś na telefonie i uśmiechaniem się do ekranu.
— Louis — zaczęła, ale odpowiedziało jej tylko ciche burknięcie. — Słuchasz mnie?
— Um, tak, jasne — powtórzył kilka razy, nie podnosząc wzroku znad ekranu komórki.
— Louis — powiedziała spokojnie, ale gdy odpowiedź nie nastąpiła, zabrała telefon z jego dłoni i położyła obok siebie.
— Mamo — jęknął. — Mogłabyś mi go oddać?
— Najpierw mnie posłuchasz. — Uśmiechnęła się do niego. — Miałam zamiar dać ci je dopiero na twoje urodziny, ale po wspólnej rozmowie z Danem postanowiliśmy ci je wręczyć, jak tylko zdasz egzaminy i proszę. — Pokazała mu kluczyki, do których przymocowany był śmieszny breloczek. — Tylko dbaj o ten samochód i prowadź ostrożnie, za każdym razem zapinaj pasy, przestrzegaj wszystkich praw i… — Chłopak nie dał jej możliwości dokończenia zdania. Okrążył stół, po czym objął ją mocno ramionami, całując w czoło. Był naprawdę szczęśliwy. — Bądź ostrożny — dodała, nim przekazała mu kluczyki.
— Będę uważał, jeszcze raz wam dziękuję — powiedział, ponownie przytulając się do matki.
— Auto jest w garażu — oznajmiła, wstając z krzesła. — A ty powinieneś pośpieszyć się, jeśli chcesz zdążyć do szkoły. Miłego dnia. — Całuje w policzek, zanim nie zabiera się za sprzątanie.
Podekscytowany Louis, jeszcze raz spojrzał na kluczyki i zabierając pod drodze plecak, wyszedł z domu. Z uśmiechem na ustach otworzył garaż i zaczął przyglądać się nowemu samochodowi. Chłopak od razu rozpoznał, że było to BMW. Wsiadł do środka, oglądając wnętrze auta.
Spojrzał na telefon, sprawdzając godzinę, po czym z pośpiechem odpalił samochód i wyjechał z garażu. Kiedy znalazł się już na parkingu szkolnym, zabrał plecak i opuścił auto. W pewnym momencie usłyszał głośny gwizd, a zaraz po tym poczuł mocne klepnięcie w plecy. Spojrzał na blondyna, który kiwał głową z uznaniem i zachwytem. Pokazał kciuk w górę, gdy okrążył samochód.
— No, stary. Ale auto! — powiedział po chwili. — Ale i tak w niczym nie przebija mojego. — Zaśmiał się, a Louis razem z nim.


Ellie była naprawdę bezradna. Przez cały poranek siedziała przy Jane, która przez ten okres czasu nic nie powiedziała ani się nie poruszyła. Blondynka nie wiedziała, co powinna w tej sytuacji zrobić. Bardzo chciała pomóc przyjaciółce, nieco złagodzić jej ból i cierpienie, choć wiedziała, że nieważne jak by się starała i co robiła, to Jane wciąż będzie czuła się beznadziejnie. A najgorszym w tym wszystkim była bezsilność. Ellie próbowała do niej mówić, próbowała nakłonić do zjedzenia czegoś czy chociażby wypicia wody, próbowała nawet namówić jej ojca do zrobienia czegokolwiek w związku z Jane, jednak mężczyzna nie widział takiej potrzeby i wyszedł z mieszkania kilka godzin wcześniej, zostawiając swoją córkę samą z problemem i bólem rozrywającym jej kruche serce…


— Panie Simpson, czy mógłby pan… — zaczęła niepewnie blondynka, schylając głowę.
— Nie, nie mógłbym. Przepraszam, śpieszę się — odparł chłodno, zakładając marynarkę.
— Ale to naprawdę ważne — powiedziała, tym razem, nieco pewniej.
— Mam inne sprawy na głowie.
— Tak, a jakie na przykład? — fuknęła zdenerwowana.
— Nie powinno cię to obchodzić. Nie wtrącaj się, dobrze ci radzę. — Spojrzał na dziewczynę groźnym wzrokiem, co w nawet najmniejszym stopniu jej nie przeraziło.
— Proszę poczekać.
— Ile razy mam powtarzać, zejdź mi z drogi — warknął, kiedy Ellie stanęła przed nim, skutecznie zasłaniając drzwi.
— Ona pana potrzebuje, a pan, zamiast z nią teraz być wychodzi z domu i ma gdzieś to, że Jane wypłakuje się w poduszkę. Naprawdę nie interesują pana uczucia własnej córki? — zapytała z wyrzutem.
— Ja…
— No właśnie! Nie masz nic na swoje usprawiedliwienie!
— Nie przypominam sobie, byśmy przeszli na „ty”.
— Skoro ciebie nie obowiązują żadne reguły, to dlaczego ja mam postępować według zasad? — Podniosła jedną brew do góry. — Wie pan co? Jane miała rację, ma pan gdzieś wszystko i wszystkich. Pańska żona z pewnością nie pochwalałaby takiego zachowania.
— Skończ — przemówił w końcu. — Nie wiesz, jak się czuję, nie wiesz, jak bardzo jest mi źle, w ogóle gówno wiesz.
— Jest pan żałosny — stwierdziła, nim wypowiedziała ostatnie słowa: — Stracił pan córkę i mimo, że jest tego w pełni świadomy, to i tak nie stara się nic zrobić. Idealny przykład ojca — prychnęła i wyszła z pomieszczenia, zostawiając mężczyznę z dużymi wyrzutami sumienia.


I może Ellie nie chciała zrzucić na niego całej winy, jednak głównie, to przez zachowanie mężczyzny cierpieli inni.
Blondynka, delikatnie dotknęła dłonią ramienia Jane, jednak dziewczyna nawet się nie poruszyła, co jeszcze bardziej zmartwiło dziewiętnastolatkę. Westchnęła cicho, nim postanowiła się odezwać.
— Jane, może zjadłabyś coś albo napiła się wody albo zrobiła cokolwiek. Martwię się o ciebie.
W pewnym momencie, dziewczyna spojrzała na nią zaczerwienionymi i pustymi oczami, nie wydając z siebie jakiegokolwiek dźwięku.
— Nie potrzebuję niczego, prócz niej. Ellie, ja… zostałam całkowicie sama — załkała. — Tylko ona mnie kochała.
— Nie mów tak. — Blondynka przyciągnęła ją do mocnego uścisku. — Twój tata po prostu…
— Mnie nie chce. Nie musisz kłamać, Ellie. Słyszałam waszą rozmowę — wyszeptała.
— Jane, ja przepraszam, naprawdę ja…
— Za co mnie przepraszasz? — spytała z niedowierzaniem. — Chciałaś mi pomóc, doceniam to, ale… do niego nic nie dotrze, więc nie warto nawet próbować. — Zacisnęła mocniej palce na ramionach dziewczyny. — Dziękuje, dziękuje za wszystko.
— Chciałabym coś dla ciebie zrobić, cokolwiek.
— I tak już dużo dla mnie zrobiłaś. Nie opuszczaj szkoły z mojego powodu, musisz iść jutro na zajęcia i nie kłóć się ze mną.
— Przepraszam, że nie mogę ci pomóc — wymamrotała po dłuższej chwili.
— Dlaczego nie pójdziesz sam?
— Bo w towarzystwie będzie mi lepiej. To jak, idziesz czy nie?
— Sorry stary, ale jestem już zajęty. Może ktoś inny będzie miał czas, by pójść z tobą na koncert.
— Może Thomas?
— Wyjechał wczoraj.
— A Will?
— Chory.
— No to może Ethan?
— Wątpię, że Ethan pójdzie na koncert Eda. On raczej gustuje w innej muzyce.
— Lottie nie wezmę, w życiu — powiedział stanowczo.
— A co powiesz na Ellie?
— Właśnie, tylko… widziałeś ją gdzieś?
— Nie, ale Jane też nie było na zajęciach.
— Myślisz, że stało się coś poważnego?
— Nie, może po prostu zaspały albo coś.
— Skoro tak mówisz…

4.10.2015

Rozdział 16






Beta: Aranel


Wszyscy strasznie spinamy się, aby być jacyś. Codziennie rysujemy siebie, dolepiamy do siebie klejem kolejne kartki, zdjęcia, wrysowujemy się w ramki, aby poczuć, że jesteśmy czymś więcej niż imieniem i nazwiskiem.



— Zobacz! — pisnął chłopczyk, grzebiąc w szafie.
— Nie musisz tak krzyczeć, jestem tutaj. — Przewróciła oczami i spojrzała w stronę kolegi.
— Co to może być? — Podniósł przedmiot i obracał go w swoich malutkich dłoniach.
— To jest pistolet, głupku. — Podniosła rękę, po czym uderzyła nią w głowę chłopczyka. — Widziałam taki w filmach.
— Ale to nieprawdziwy pistolet. Mama na pewno nie trzymałaby go tutaj. — Zamyślił się przez chwilę.
— A, co jeśli ona chce nas zabić? — Udawała przestraszoną, kładąc dłoń na buzi.
Próbowała stłumić uśmiech, który cisnął jej się na usta z powodu wyrazu twarzy kolegi. Był wyraźnie blady, a jego oczy wpatrywały się w dziewczynkę z przerażeniem. Przełknął głośno ślinę i potarł czoło w zastanowieniu. A, co jeśli to prawda?
— Może planowała to już od dawna? — zapytała, biorąc do dłoni pistolet.
— Moja własna matka chce mnie zabić. — Przeraził się, a jego twarz stała się jeszcze bardziej blada. — Trzeba coś z tym zrobić!
— Żartowałam. — Dziewczynka wybuchła głośnym śmiechem, a on wpatrywał się w nią pytająco.
— O czym mówisz? — spytał, patrząc, jak ta zabiera od niego przedmiot i celuje nim w niego. — Ej, to nie zabawka!
Blondynka zaśmiała się jeszcze głośniej, nim nacisnęła spust, a z pistoletu zaczęły wylatywać bąbelki. Chłopczyk przyglądał się temu z niedowierzaniem, po czym odebrał jej ‘broń’. Zaczął gonić dziewczynkę po całym domu, a ta uciekała przed nim z piskiem i wielkim uśmiechem na ustach.

Gwałtownie podniósł się z łóżka, oddychając głęboko. Podszedł do okna i wyjrzał na ulicę. Na zewnątrz było jeszcze ciemno, a na chodnikach nie zauważył nikogo. Spojrzał na zegarek, by upewnić się, co do godziny, po czym wyszedł z pokoju. Zszedł po schodach, jak najciszej umiał, by nie obudzić sióstr czy mamy, jednak skrzypienie przy każdym kroku z pewnością mu nie pomagało.
Kiedy znalazł się na samym dole, odetchnął z ulgą i poszedł w stronę salonu. Na stoliku zauważył dwa kubki z wystygniętą już herbatą. Zapewne, jego mama nie zdążyła ich wczoraj posprzątać, więc teraz robił to za nią. Odniósł naczynia do kuchni, wylał ich zawartość do zlewu, kubki wkładając do zmywarki. Wrócił do pokoju dziennego i usiadł na sofie, włączając telewizor, bo co miał robić o godzinie piątej rano?
Sen, który przyśnił mu się dzisiaj, powtarzał się już kilka razy wcześniej. Nie wiedział jedynie, dlaczego. Nie był to jakiś koszmar, tylko najzwyczajniejszy sen, przypominający mu o wspomnieniach z dzieciństwa. W pewnej chwili, przypomniał sobie, że wciąż posiada ten pistolet, jednak jest on w pokoju bliźniaczek, które go zabrały, myśląc, że jest prawdziwy. Ich niedoczekanie.
Godzina zleciała bardzo szybko, a chłopak nie był tego świadomy, dopóki w progu nie pojawiła się jego mama.
— Louis, znowu oglądałeś telewizję do późna? — Westchnęła, myśląc, że znała prawdę
— Nie, po prostu nie mogłem spać i przyszedłem tutaj — wyjaśnił.
— Oh, przepraszam. Nie wiedziałam. — Uśmiechnęła się do niego lekko po czym zniknęła w kuchni.
Louisowi wciąż jedna sprawa nie dawała spokoju. Miał wiele pytań i szukał na nie odpowiedzi. Zebrał w sobie wszystkie siły, wstał z sofy i poszedł w stronę kuchni, gdzie zastał kobietę, krzątającą się po pomieszczeniu. Usiadł przy stole, bawiąc się swoimi palcami, nim postanowił zabrać głos.
— Mamo, mogę cię o coś spytać. Tylko… obiecaj, że odpowiesz szczerze — powiedział, podnosząc wzrok.
— Obiecuję — odparła niepewnie, w dłoniach trzymając białą ścierkę.
— Wczoraj przyszły do ciebie te kobiety i… o jakiej prawdzie mówiła jedna z nich?
— Louis, to zbyt skomplikowana i długa historia.
— Mam jeszcze trochę czasu.
— Nie mogę, przepraszam. — Odwróciła się i zaczęła przygotowywać śniadanie.
— Ale…
— Skończmy już tą rozmowę.
Chłopak nie odezwał się ani słowem i wyszedł z kuchni. Nie chce mówić, to nie — pomyślał, wbiegając po schodach.
— Mógłbyś być trochę ciszej? Dzięki — usłyszał głos Lottie i zaraz po tym dziewczyna dość głośno zamknęła drzwi.
Burknął coś pod nosem i wszedł do swojego pokoju, a następnie do łazienki. Odświeżył się nieco, w międzyczasie sprawdzając czy nie dostał żadnej wiadomości od Josha. Miał go dzisiaj podwieźć do szkoły, jednak nie otrzymał jeszcze odpowiedzi. Zresztą, gdyby musiał iść na pieszo do liceum powinien wyjść z domu właśnie teraz, a w tym momencie specjalnie mu się nie spieszyło.
Spakował książki na dzisiejsze lekcje i z plecakiem zszedł do kuchni, gdzie zastał bliźniaczki i Lottie. Jay kręciła się przy dziewczynkach, które głośno wyrażały swoje niezadowolenie. Chłopak usiadł przy stole, sypiąc płatki do miski i zalewając je mlekiem. Jedząc, przysłuchiwał się rozmowie dziewczynek.
— Nie możesz iść w tej samej sukience, co ja — powiedziała stanowczo Daisy.
— Phoebe, nie możesz założyć innej sukienki? Macie ich bardzo dużo w szafie, wystarczy poszukać — odezwała się matka, podchodząc do nich.
— Mówiłam jej już wczoraj, że chcę ją dzisiaj założyć i zdania nie zmienię — mruknęła poszkodowana, uderzając łyżką w stół.
— Dziewczynki. — Westchnęła kobieta.
— A nie możecie ubrać czegoś innego? — zapytał Louis.
— Nie — odpowiedziały wspólnie.
— Dlaczego?
— Nie zrozumiesz tego, jesteś chłopakiem — powiedziała jakby z odrazą.
— Nie, to nie — bąknął, nim wstał z krzesła i włożył miskę do zmywarki.
W pewnym momencie usłyszał piknięcie i był pewien, że to jego telefon. Wyjął go z plecaka i odczytał wiadomość od Josha:
Czekam.
Pokręcił tylko głową, pożegnał się, zabrał tornister i, kiedy nacisnął klamkę od drzwi wyjściowych, do jego uszu dobiegł głos Jay:
— Louis, poczekaj! — Po chwili znalazła się naprzeciwko niego.
— Śpieszy mi się trochę — odparł, wyglądając przez okno. — Powiesz mi po szkole, okej?
— Dobrze. — Westchnęła, wyraźnie smutna.
Spojrzał jeszcze raz na mamę, posyłając jej lekki uśmiech i wyszedł z domu. Josh siedział już w aucie, widocznie znudzony. Brunet przyśpieszył więc kroku, by po chwili znaleźć się tuż przy samochodzie. Puknął dłonią w szybę, powodując, że blondyn odwrócił się w jego stronę. W końcu wsiadł do auta, witając się z przyjacielem.
— Długo czekałeś? — spytał Louis.
— Jakieś dziesięć minut — mruknął, nie odwracając wzroku z drogi. — Nie śpieszyło ci się dzisiaj, co?
— Mogłeś odpisać wcześniej, wtedy nie musiałbyś na mnie czekać.
— Z początku naprawdę myślałem, że napisałem, ale, gdy już stałem pod twoim domem, zauważyłem, że nic nie wysłałem. Dziwne.
— Tak, dziwne.
Resztę drogi spędzili na rozmowie o meczu, który odbędzie się za kilka dni. Louis bardzo lubił oglądać rozgrywki w piłkę nożną, a jeszcze bardziej — uczestniczyć w nich. Od niedawna planował wstąpić do drużyny piłkarskiej, by jeszcze bardziej się rozwijać.
— A, kiedy zamierzasz zdać prawko? — zapytał Josh, gdy parkował auto.
— Dzisiaj mam ostatni egzamin — powiedział dumny, wychodząc z samochodu.
— Masz go zaliczyć, bo nie będę więcej woził twojego tyłka. — Zaśmiał się, klepiąc go po plecach.
— No wiesz. Czuję się urażony. — Spojrzał na niego, nim nie zaczął się śmiać razem z chłopakiem.


Ellie tuż przed szkołą spotkała się z Jane. Dziewczyna była naprawdę przybita, a blondynka bardzo dobrze wiedziała, co było tego powodem, jednak nie chciała z nią o tym rozmawiać i to przed rozpoczęciem zajęć. Była przekonana, że ta rozklei się, a nie potrzebowała, by Alice to potem głośno komentowała. Ellie starała się łapać każdego możliwego tematu, byleby tylko Jane nie myślała o najgorszym.
Kiedy dotarły do szkoły i miały już wchodzić do środka, dotarł do nich czyjś głos:
— Poczekajcie! — Odwróciły się i ujrzały biegnącego Louisa, a zaraz za nim Josha.
— Dlaczego biegniecie? — zapytała Jane, gdy znaleźli się naprzeciwko nich.
— Macie zajęte popołudnie? — spytał Louis, niby nie słysząc wcześniejszego pytania blondynki.
— Tak jakby. — Zawahała się Ellie. — A, dlaczego się pytasz?
— Oh. W takim razie nie było pytania. — Uśmiechnął się szeroko. — Wchodzicie?
Blondynki spojrzały na siebie, a zaraz potem na chłopaka, nim przekroczyły próg liceum. Brunet szedł obok nich i co chwila zadawał im pytania albo zagadywał. Jane nic nie mówiła, jedynie kiwała głową na tak bądź nie. Louis zachowywał się dziwnie, a ona nie miała głowy do tego, by o tym myśleć. Nie chciała już więcej problemów.
Ellie zaoferowała się, że wraz z nią wybierze się do szpitala. Jane, z początku nie chciała się zgodzić, jednak po krótkim obmyśleniu przystała na jej propozycję. Poczuła się naprawdę dobrze, bo wiedziała, że chociaż jedna osoba pragnęła jej pomóc.


Klasa, po usłyszeniu dzwonka spakowała książki do plecaków i jak najszybciej wyszła z sali. Ellie posłała Jane lekki uśmiech, widząc, jak jej myśli schodziły na złe tory. Potarła lekko jej ramię w celu dodania otuchy. Wspólnie wyszły ze szkoły i na pieszo skierowały się w stronę szpitala.
— Ellie, jeśli… jeśli nie chcesz iść tam ze mną, to ja naprawdę to zrozumiem — powiedziała blondynka, spuszczając głowę.
— Jane, sama to zaproponowałam i nie zrezygnuję. — Uśmiechnęła się.
— Nie wiem, jak mam ci dziękować.
Dziewczyna przytuliła się do Ellie i podziękowała jej jeszcze raz. Do poradni nie było aż tak daleko, więc po niespełna piętnastu minutach znalazły się przed budynkiem.
Weszły do środka, a Jane od razu podeszła do recepcji, gdzie napotkała jedną z tych wrednych pielęgniarek.
— Mama jest u siebie? — spytała blondynka, odpychając się dłońmi od blatu. — To my pójdziemy.
— Poczekaj. — Kobieta podbiegła do nich, nim zdążyły wejść do środka. — Nie można tam wchodzić.
— Dlaczego? — Jane spojrzała na nią zaniepokojona i jeszcze bardziej chciała otworzyć te cholerne drzwi.
— Panienka nie może. — Próbowała ją jeszcze powstrzymać, jednak jej starania poszły na marne.
— A właśnie, że może — warknęła, wchodząc do środka.
Zdziwiona rozejrzała się po pomieszczeniu, widząc dokładnie zaścielone łóżko. Jej serce zabiło mocniej, gdy zauważyła ojca, który stał przy oknie, pociągając nosem. Nie zauważył nawet, że ktoś wszedł do sali. Dziewczyna spojrzała się na pielęgniarkę, która pod wpływem jej wzroku spuściła głowę.
— G–gdzie jest mama? — zapytała drżącym głosem.
— Przykro mi — powiedziała kobieta i wyszła.
— Nie, to nie może być prawda — wyszeptała. — Tato?
Mężczyzna odwrócił się, a blondynka mogła dostrzec jego mokre policzki i załzawione oczy. A jednak…
Jej oddech momentalnie przyśpieszył, oczy zaczęły wypełniać się łzami, w głowie kręciło się od nadmiaru emocji i mało by brakowało, a upadłaby na ziemię. Starała się opanować i wmówić sobie, że to tylko głupi żart, jednak sama  przestawała w to wierzyć. Z jej gardła wydobył się cichy szloch, nim wpadła w ramiona Ellie. Blondynka nie wiedziała, jak ma się zachować, co powiedzieć, więc głaskała ją tylko po głowie, słysząc, jak zanosi się coraz większym płaczem.
— Dlaczego zostawiła mnie samą? — Zaszlochała Jane. 

Cześć! Sytuacja wciąż się nie zmieniła. Cóż, zbliżamy się do nieuniknionego końca. Oczywiście, pod ostatnim rozdziałem napiszę, jak wszystko się skończy. Do zobaczenia! 

Obserwatorzy

Akcja

Obserwuję Nie Spamuję