4.24.2015

Rozdział 18






Beta: Aranel



Nadzieja to kłamstwa, które sobie wmawiamy na temat przyszłości.




— Louis, śpisz? — Po pokoju rozległ się cichy i niepewny głos dziewczynki.
— Nie, jeszcze nie — odparł, patrząc w jej przestraszone oczy.
— T—to dobrze. — Podniosła się z podłogi i wdrapała się na łóżko.
— Co robisz? — zapytał, marszcząc brwi.
Dziewczynka weszła pod kołdrę obok chłopca, otulając się szczelnie pierzyną. Chłopczyk wciąż nie spuszczał z niej wzroku, zastanawiając się, dlaczego blondynka tak się zachowuje. Przecież zawsze starała się jak tylko mogła, by nie leżeć na tym samym łóżku, co on. Coś tu było nie tak.
— Coś się stało? — spytał ponownie, tym razem, oczekując odpowiedzi.
— Śpię, nie widać?
— Kłamiesz — stwierdził, mrużąc oczy. — Wiem, że kłamiesz. Dlaczego się tutaj położyłaś.
— Pomyślałam, że może czujesz się samotny, więc postanowiłam, że ci potowarzyszę — powiedziała, nim dodała: — Powinieneś być mi wdzięczny.
— To nieprawda, nie robisz dla  miłych rzeczy. — Dźgnął ją w brzuch, przez co pisnęła.
— Dorastam, wiesz? Chciałabym być dobra i tyle.
— Powiedz prawdę — nalegał.
— To jest prawda. — Dała nacisk na ostanie słowo.
— Nie, znam cię aż za dobrze i wiem, kiedy kłamiesz, a kiedy mówisz prawdę.
— Louis. — Westchnęła, nim opadła na poduszki i zakryła twarz jedną z nich. — Będziesz się śmiał.
— Nie będę.
— Będziesz.
— Nie będę, obiecuję — rzekł poważnie, nie mogąc się doczekać, aż blondynka powie, co tak naprawdę chodzi jej po głowie.
— Bojęsięsamaspać — powiedziała bardzo szybko, przez co chłopczyk zrozumiał tylko dwa słowa.
— Możesz powtórzyć? Nie usłyszałam nic poza „się” i „spać”.
— Boję się sama spać. — Westchnęła, czując się okropnie zażenowana.
Czekała tylko, aż Louis zacznie się z niej śmiać, jednak, gdy po kilku minutach nic takiego nie nastąpiło, postanowiła się odezwać.
— Dlaczego się nie śmiejesz?
— Obiecałem, prawda? — Uśmiechnął się, usiadł na łóżku, a całą swoją uwagę skupił na dziewczynce. — I nie musisz się bać, przecież to ja jestem największym poskramiaczem wszystkiego, co złe i potworów w wolnych chwilach — obwieścił, w odpowiedzi otrzymując głośny śmiech blondynki.


— Louis! Obudź się do cholery — usłyszał, jak przez mgłę. — Louis!
Dopiero głośny krzyk Lottie sprawił, że gwałtownie wstał z łóżka, niemal zderzając się z siostrą. Chłopak wywrócił oczami, kiedy zaczęła na niego narzekać i wyzywać, cała ona.
— … i mógłbyś tu w końcu posprzątać i umyć się, tak, to dobry pomysł — pochwaliła sama siebie.
— Dobra, skończyłaś? — Spojrzał na nią zmęczony, nim podniósł się z łóżka i skierował się do toalety.
— Nie — powiedziała. — Może zapomniałeś, ale mama pojechała do pracy i to ty miałeś się wszystkim zająć, a nie ja.
— Zapomniałem, okej? Zejdź już ze mnie.
— I to ja jestem ta nieodpowiedzialna — prychnęła.
— O co ci znowu chodzi?
— O nic.
— Skoro nie chcesz już nic mówić, to wyjdź, bo muszę się ubrać — powiedział zniecierpliwiony.
— Mam jeszcze dużo do powiedzenia, ale zarówno ja, jak i ty nie mamy na to czasu, więc cześć. — Uśmiechnęła się do niego w dziwny sposób, po czym wyszła z sypialni.
Przez chwilę zatrzymał wzrok na miejscu, gdzie przed chwilą stała Lottie i zamyślił się. Otrząsnął się dopiero kilka minut później, pędząc do łazienki.
Po niespełna dwudziestu minutach, znalazł się na dole, siedząc przy stole i jedząc śniadanie wraz z siostrami. Jay musiała wyjść dzisiaj wcześniej do pracy, więc, jako najstarszy w rodzinie, miał za zadanie doprowadzić wszystkich do porządku. Pomińmy fakt, że to Lottie obudziła wszystkich i przyszykowała śniadanie. Przecież to było najmniej istotne.
— Louis, słyszałam, że kupiłeś jakieś bilety? — zaczęła Fizzy, a chłopak spojrzał na nią podejrzliwie, wiedząc, że z pewnością ma to jakiś haczyk. — Ed Sheeran, o ile dobrze pamiętam.
— Tak, zamówiłem już kilka miesięcy temu i… chwila! O nie, nie zabiorę cię ze sobą.
— Ciekawe, co powie na to mama. — Uśmiechnęła się szeroko.
— Mamy nie ma, a bilety są moje. — Poczochrał jej włosy, dobrze wiedząc, że tego nie lubiła.
— Jeszcze zobaczymy, a poza tym i tak nie masz z kim iść, więc nie rozumiem, dlaczego nie mogłabym być to ja.
— Mam już z kim pójść — skłamał, wstając od stołu.
— Tak, a kim jest ten szczęściarz albo szczęściara?
— Nie powinnaś się tym zbytnio interesować — powiedział i nim zdążyła się odezwać, dodał: — Zbierajcie się, musimy już jechać.
Reszta wstała z krzeseł i pobiegła do pokoi po swoje rzeczy. Louis w towarzystwie Fizzy, która szła obok niego, wciąż męcząc ten sam temat, wyszedł z domu.
— Ale dlaczego? Louis, no proszę cię, nie bądź taki — mówiła, ciągnąc go za rękę.
— Fizzy, powiedziałem nie i koniec, mam już z kim iść, więc najlepiej będzie, jeśli skończymy tą rozmowę.


Ellie, do domu wróciła dopiero późnym wieczorem. Jane, nie chciała, by dziewczyna zaniedbywała szkołę czy cokolwiek innego z jej powodu. Czuła się trochę lepiej, dzięki jej obecności, jednak miała wyrzuty sumienia, bo przecież ona też miała swoje życie i nie musiała się nią zajmować przez tyle czasu. Owszem, chciała mieć kogoś przy sobie, ale nie mogła zabierać czasu innym. Musiała poradzić sobie sama ze swoimi problemami, choć czuła, że nie będzie to łatwe zadanie. Zawsze w trudnych chwilach była przy niej Sarah i doradzała, co powinna zrobić, a co nie. Ojciec, tak jak wyszedł, tak nie wrócił. To sprawiło, że zaczęła myśleć o wyprowadzce, przecież mężczyzna i tak rzadko przebywał w domu, więc zapewne nie zauważyłby zniknięcia Jane. Ale czy był to dobry i w miarę przemyślany pomysł?
Cisza, która panowała w mieszkaniu dziewczyny była naprawdę przytłaczająca. Często w takich chwilach jej mama włączała radio, by wspólnie mogły się powygłupiać i zwalczyć nudę. Teraz, Jane nie miała ochoty, aby wstać czy zrobić cokolwiek innego. Była zbyt rozstrojona emocjonalnie, by słuchać radia albo włączyć telewizor.
I przyszedł nawet moment, kiedy Jane zaczęła myśleć o swojej śmierci, jednak wybiła sobie szybko ten pomysł z głowy. Przecież na tym świecie był jeszcze ktoś, kto jej potrzebował i, mimo że była to mała garstka ludzi, to wolała mieć tylko kilku dobrych znajomych niż nie mieć ich wcale. Jednak w dziewczynie wciąż pozostawały wątpliwości związane z jej dalszą przyszłością. Jane była bardzo skomplikowana.
W pewnej chwili, nawet nie wiedział kiedy, zasypia. Sen był tak mocny, że nie zauważyła, że do domu wrócił Arthur. Mężczyzna, widząc śpiącą dziewczynę, po cichu podszedł do niej i przykrył ją grubym kocem. Spojrzał na córkę, która była tak bardzo podobna do matki, a on coraz bardziej za nią tęsknił.


Ellie, dotarłszy do domu, rozebrała się i poszła do salonu, gdzie zmęczona odpadła miękką na sofę. Szczerze mówiąc, była wykończona, choć nie robiła przez ten dzień niczego aż tak wielkiego. Być może to przez jej złe samopoczucie i troskę o przyjaciółkę, przy której powinna teraz być. Już miała z powrotem wstawać, jednak przypomniała sobie ich dzisiejszą rozmowę.


— Ellie, nie żebym cię wyganiała, albo coś, ale myślę, że powinnaś już iść — powiedziała Jane, wpatrując się w sufit.
— Co? Dlaczego? Jestem aż tak upierdliwa?
— Nie, zupełnie nie o to chodzi, tylko…
— Tylko co?
— Po prostu, czuję się winna. — Westchnęła.
— Mogłabyś dokończyć zdanie? Dlaczego czujesz się winna?
— Bo ty siedziałaś ze mną przez cały dzień i nie myśl sobie, że tego nie doceniam, bo jestem ci naprawdę wdzięczna, za to, że poświęcasz mi swój czas, jednak wolałabym żebyś nie opuszczała zajęć czy rodziny i…
— Daj spokój, Jane. Przecież to tylko jeden dzień.
— To jeden dzień. Ellie, jesteś naprawdę wspaniałą przyjaciółkę i wiem, że chcesz mi pomóc, ale powinnam poradzić sobie sama z tym problemem.
— Jane, myślę, że to nie jest dobry pomysł, wolałabym żebyś nie zostawała sama w tym dużym domu.
— Spokojne, kiedyś wróci, jeśli nie dziś, to jutro.
— Martwię się o ciebie — powiedziała poważnie.
— O co się martwisz? — spytała zaniepokojona.
— Wiem, że może przesadzam, ale… wiem też, że śmierć kogoś bardzo bliskiego ciągnie nas do niezbyt przemyślanych rozwiązań i…
— Ellie…
— Nie przerywaj mi, proszę. — Westchnęła. — Nie bądź na mnie zła, bo wiesz, że mówię to tylko po to, by cię uświadomić. Wiem, że twoja mama była i jest dla ciebie bardzo ważna i nie każdy może pozbierać się po czymś takim. — Zakończyła, podnosząc wzrok na blondynkę.
— Ellie, myślisz, że byłabym zdolna do samobójstwa? — zapytała zszokowana.
— Jane, nie znam cię na tyle dobrze, by potwierdzić to w stu procentach, ale wiem, że nie jesteś głupia. Po prostu martwię się o ciebie.
Blondynka objęła Ellie, pozwalając, by łzy wypełniły jej oczy. Nikły uśmiech wpełzł na jej usta, jeszcze raz analizując wypowiedziane przed chwilą słowa dziewczyny.
— Dziękuje, naprawdę ci dziękuje. — Pociągnęła nosem. — I obiecuję, że nic sobie nie zrobię.
— Wierzę ci.


— Gdzie byłaś? — usłyszała cichy głos ciotki, więc podniosła nieco głowę.
— U Jane — odparła beznamiętnie.
— Dlaczego do mnie nie zadzwoniłaś? Mogłam po ciebie przyjechać, nie musiałaś wracać taki kawał drogi do domu.
— Spacer dobrze mi zrobił.
— Ellie, co z nią?
— Myślę, że nie powinnam z tobą o tym rozmawiać. — Wstała z sofy i przeczesała włosy palcami.
— Chyba możesz mi powiedzieć, dlaczego tak długo cię nie było.
— Katy, jestem zmęczona, muszę się położyć.
— Nie wybaczysz mi tego, prawda? — spytała smutno, przez co blondynka poczuła się bardzo źle.
— Nie wiem. — Wzruszyła ramionami. — To trudne.
— Pomyśl nad tym, ja naprawdę nie chciałam źle. — Podeszła do dziewczyny na, w miarę, bezpieczną odległość.
— Lepiej już pójdę. — Westchnęła, omijając kobietę.
Kiedy wchodziła po schodach, zerknęła kątem oka na brunetkę, która wciąż stała w tym samym miejscu. Dziewczynie było przykro patrzeć na to wszystko, jednak wciąż nie potrafiła jej wybaczyć, wciąż kłębiły się w niej wątpliwości. Nie była pewna swojej ostatecznej decyzji. Nigdy nie stanęła przed trudniejszym wyborem, ale kiedyś musi być ten pierwszy raz, prawda?


Następny dzień


— Zamknij się — wymamrotała, próbując dłonią znaleźć budzik, by go wyłączyć. — No już, cicho. — Westchnęła, kiedy dźwięk wciąż narastał.
Podniosła się z łóżka i w końcu wyłączyła drażniące ją urządzenie. Lekko zdenerwowana wstała z materaca i po chwili znalazła się w łazience, gdzie odświeżyła się nieco, dzięki czemu teraz, mogła pokazać się innym. Wychodząc z pokoju, zabrała plecak i ruszyła do kuchni.
— Cześć Ellie! — krzyknął Oscar, biegnąc w stronę blondynki.
— Ile już czekolady zdążyłeś zjeść? — zapytała, śmiejąc się.
— Tylko jedno opakowanie i trochę żelków. — Podskoczył do góry, nim nie zaczął biegać po całej kuchni.
— Gdzie jest Katy?
— Mama wyszła rano do pracy, tak powiedziała.
— I od której sam tu się siedzisz?
— Ellie, daj spokój, to tylko godzina.
— Słucham? Dlaczego mnie nie obudziłeś?
— Bo mówiłaś, że mam nie wchodzić do twojego pokoju, więc byłem cicho. — Wzruszył ramionami.
— Oscar, w takich sytuacjach musisz mnie obudzić i  mi o tym powiedzieć. A gdyby ci się coś stało?
— Mówisz, jak mama.
— Bo się martwię.
— To się nie martw, jestem już przecież dużym chłopcem i potrafię o siebie zadbać.
— Tak, ale…
— Spóźnimy się do szkoły, jeśli się nie pośpieszysz.
— Co?
Spojrzała na zegarek, który wskazywał odpowiednią godzinę do wyjścia. Postanowiła, że daruje sobie śniadanie, bo gdyby teraz zaczęła jeść, to z pewnością ani ona ani Oscar nie zdążyliby na lekcje.
— To na co czekasz? Wychodzimy — powiedziała, poganiając chłopca.
Wielkim minusem było to, że Ellie wciąż nie miała prawa jazdy i nie mogła prowadzić auta, a ta umiejętność byłaby bardzo przydatna w tym momencie. Niestety, musieli iść na pieszo, przez co blondynka spóźniła się na własne zajęcia.
Nie chciała przeszkadzać nauczycielowi, ponieważ minęło już więcej niż połowa lekcji, więc zdecydowała się poczekać na kolejną. Usiadła na ławce ustawionej pod ścianą, po czym wyjęła komórkę. Zauważyła kilka nieodebranych połączeń i dwa sms od Katy, w których napisała, że nie będzie jej aż do wieczora. No cóż, musiała sama poradzić sobie z Oscarem. Westchnęła cicho, a po chwili zadzwonił dzwonek.
Uczniowie, jak na zawołanie, zaczęli wychodzić z klas, przez co na korytarzu zrobił niezły chaos. W pewnym momencie, Ellie, zauważyła twarz kogoś bardzo znajomego. Wstała z ławki i nie zwracając uwagi na tłum, zaczęła się przepychać między nastolatkami.
— Co ty tu robisz, Jane? — zapytała, chwytając ją za ramię.
— Przyszłam do szkoły, Ellie — odparła.
— Widzę, tylko… nie powinnaś być w domu?
— Nie będę opuszczać lekcji, przez taką błahostkę.
— Błahostkę? Słyszysz siebie?
— Nie mogę rozpaczać cały czas. — Wzruszyła ramionami.
— Ale nie możesz zachowywać się, tak, jakby cię to w ogóle nie obchodziło. — Spojrzała się na nią z wyrzutem.
— Bo nie obchodzi.
— Jane, nie mów tak…
— Ale to prawda. Skoro mój ojciec potrafił tak szybko się z tym pogodzić, to i ja będę potrafiła.
— Ty jesteś inna, nie wygaduj takich bzdur.
— Cały czas mówię prawdę. Nauczę się z tym normalnie żyć i będzie, tak jak wcześniej.
— Nie zachowuj się tak.
— Jak?
— Jakby cię to w ogóle nie interesowało.
— Zrozum, że…
— Cześć dziewczyny — usłyszały.
— Cześć Louis. — Westchnęła Ellie.
— Przeszkadzam?
— Nie, skądże — powiedziała Jane, uśmiechając się do niego, na co Ellie patrzyła zdezorientowana. — Dzisiejszy wieczór nadal aktualny?
— Jasne, tylko muszę poznać waszą decyzje teraz, bo mam jeszcze kilka osób do zabrania, więc…
— Ellie się zgodziła. — Poklepała dziewczynę po plecach.
— Na co? — spytała zbita z tropu.
— Nie pamiętasz? Mówiłam ci o koncercie, na który dzisiaj jedziemy.
— Nic nie…

— Wszystko załatwione. — Klasnęła w dłonie zadowolona. — Do wieczora. — Pomachała chłopakowi, łapiąc blondynkę za rękę, by pójść z nią do łazienki i wszystko jej wyjaśnić. 


Śmiech i płacz brzmią tak samo, a dusza musi czasem popłakać, by była szczęśliwa. Nawet nie wiecie, jak źle się czuję. Tak bardzo chciałabym coś jeszcze napisać, dokończyć tą historię. Jest mi strasznie wstyd, przepraszam was wszystkie. Do końca pozostał rozdział 19 i kawałek 20, oczywiście, pod ostatnim rozdziałem napiszę, jak miałam zamiar zakończyć tego bloga. Trzymajcie się :*

2 komentarze:

  1. Kurcze, lubię tą historię i szkoda, że nie masz na nią pomysłu :/
    To do 19 <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Szkoda, że już zakończysz bloga, czekam na next!

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy

Akcja

Obserwuję Nie Spamuję