Beta:
Aranel
To jednak musi być złuda, że można uporządkować życie według planu, zrealizować marzenia. Chyba jednak w życiu panuje chaos, a już na pewno nie obowiązują szachowe reguły.
Kolejne westchnienie wydostało się z jej ust, podczas gdy
leżała nieruchomo na materacu, tępo wpatrując się w sufit. Zamknęła oczy, chcąc
zaznać snu chociaż przez chwilę, ale po kilku minutach zrezygnowała, wracając
do wcześniejszych czynności. Nie wiedziała dlaczego po jej głowie krążyły same
ponure myśli. Przez chwilę pomyślała, że może to wynikać z braku snu i
zmęczenia, ale mogły być to tylko przyczyny poboczne, a główną przyczyną mogła
być znacznie poważniejsza rzecz.
Zakryła twarz poduszką, karcąc się w myślach. Wszystko jest
w jak najlepszym porządku.
Wstała z łóżka, ziewnęła cicho i udała się do pokoju
bliźniczek, by sprawdzić czy jeszcze śpią. Otworzyła bezszelestnie drzwi,
omiotła wzrokiem sypialnię, po czym już uspokojona schodziła po schodach. Weszła
do kuchni i pierwsze, co zrobiła to zaparzenie mocnej kawy. Zabrała się za robienie
śniadania. W międzyczasie dołączyła do niej Lottie, dzięki czemu wszystko
poszło znacznie szybciej.
Po kilku minutach do kuchni zaczęła schodzić się reszta,
przez co w pomieszczeniu zrobiło się niemałe zamieszanie. Kobieta nigdzie nie
zauważyła Louisa, co ją nieco zaniepokoiło. Powiedziała Lottie, że wychodzi i
poprosiła, by dziewczyna zajęła się przez chwilę dziećmi. Blondynka skinęła
głową, a Jay posłała jej ciepły uśmiech. Rzuciła jeszcze okiem na gromadkę, nim
wyszła z kuchni.
Nawet, gdy wspinała się po schodach słyszała, jak córki
ponownie się kłóciły. Pokręciła głową i zapukała, kiedy znalazła się przed
drzwiami do pokoju syna. Nie doczekała się żadnej odpowiedzi, więc weszła do
środka, a to, co tam zastała sprawiło, że po raz pierwszy pomyślała o zrobieniu
mu czegoś złego. W całym pokoju panował istny chaos, ubrania porozrzucane po
podłodze, jedzenie leżało na ziemi, kilka puszek od coca coli i innych napojów
walało się obok łóżka, a po pomieszczeniu rozchodził się niezbyt przyjemny
zapach.
Dotarłszy w końcu do materaca, po ominięciu wszystkich
możliwych przeszkód, poczęła lekko potrząsać ramionami chłopaka. Po chwili, wpółprzytomny
i zaspany otworzył oczy, patrząc na brunetkę. Zamrugał kilkakrotnie, nim
spojrzał na zegarek i podniósł się do pozycji siedzącej.
— Już wstaję — mruknął, podnosząc się, jednak po chwili
upadł na ziemię przez pozostawioną tam wczoraj stertę ubrań. Cóż, był bardzo
zmęczony i postanowił, że posprząta tu kiedy indziej.
— Nie masz mi nic do powiedzenia? — Podniosła jedną brew do
góry, wskazując na bałagan wkoło.
— Nie, myślę, że nie — odparł, przecierając oczy.
— Na pewno?
— Na pewno. — Ziewnął głośno, przeciągając się.
— Co to za syf? — spytała groźnie.
— Oh, o tym mówisz. — Podrapał się po głowie. — Zapomniałem
wczoraj posprzątać.
— Zapomniałeś — prychnęła.
— Zapomniałem, okej? Wrócę dzisiaj po lekcjach i posprzątam,
w porządku?
— W porządku — burknęła, idąc w stronę drzwi. — Pośpiesz
się, bo spóźnisz się do szkoły — dodała, wychodząc.
Kobieta w dłoniach wciąż trzymała pewien przedmiot, który
chciała mu podarować już wczoraj, jednak nie zdążyła, więc zaplanowała
podarować mu go dzisiaj. Była, lekko mówiąc, zdenerwowana, ponieważ było to dla
niej bardzo ważne.
Kiedy dotarła do kuchni, zauważyła, jak bliźniaczki czołgają
się po podłodze, łapiąc się za włosy, by żadna z nich nie wyszła poza próg
pomieszczenia. Zaniepokojona Jay z głośnym hukiem odłożyła przedmiot, wcześniej
trzymany w jej dłoni, patrząc się groźnie na dziewczynki. Ułożyła ręce na
biodrach, czekając na jakiekolwiek wyjaśnienie z ich strony. Nie wytrzymam z nimi — powiedziała w
myślach.
— Cześć mamo — powiedziała Daisy, a zaraz po tym wstała z
ziemi, otrzepując swoją piżamę.
Kobieta spojrzała na nią wyczekująco i czekała, aż wytłumaczy
jej to całe zdarzenie.
— Bardzo dobre śniadanie — dodała Phoebe, uśmiechając się do
matki.
— I tylko tyle? — zapytała, rozglądając się po twarzach
domowników. — Żadna z was nie zamierza mi powiedzieć, dlaczego te dwie
wylądowały na podłodze i wyrywały sobie włosy?
— Próbowałam je powstrzymać — powiedziała obronnie Lottie. —
Ale to ty masz ten dar do zapanowania nad nimi.
— A ty Fizzy? — zwróciła się do brunetki.
— Byłam zajęta — mruknęła, gryząc kanapkę.
— Czym?
— Jedzeniem.
— Ja zaraz zwariuję — powiedziała do siebie, łapiąc się za
głowę.
Zamknęła oczy na kilka sekund, wzięła kilka głębszych
oddechów i ponownie spojrzała się na wszystkich.
— Daisy, Phoebe na górę i ubierać mi się szybko, to samo się
tyczy ciebie Fizzy. — Starała się mówić jak najbardziej spokojnym i przekonywującym
głosem, co poskutkowało, bo po chwili wspomnianych nie było w pomieszczeniu.
Po kilku minutach do kuchni wszedł Louis, na szczęścia Jay,
ubrany w normalne ciuchy. Usiadł przy stole, po czym zaczął przygotowywać sobie
śniadanie. Kobieta pomyślała, że to już ten odpowiedni moment. Zabrała
przedmiot z blatu i po chwili kręcenia się przy kuchence, podeszła do krzesełka
i usiadła na nim, myśląc, jak zacząć tę rozmowę.
— Lottie, czy mogłabyś zostawić nas samych? — spytała,
posyłając jej porozumiewawcze spojrzenie.
— Właśnie miałam
wychodzić. — Mrugnęła, nim wyszła z kuchni.
Louis nie zwrócił uwagi na blondynkę i dalej jadł
przygotowane śniadanie. Jay czekała na jakiekolwiek słowo z jego ust, jednak
chłopak był bardziej zajęty pisaniem czegoś na telefonie i uśmiechaniem się do
ekranu.
— Louis — zaczęła, ale odpowiedziało jej tylko ciche
burknięcie. — Słuchasz mnie?
— Um, tak, jasne — powtórzył kilka razy, nie podnosząc
wzroku znad ekranu komórki.
— Louis — powiedziała spokojnie, ale gdy odpowiedź nie
nastąpiła, zabrała telefon z jego dłoni i położyła obok siebie.
— Mamo — jęknął. — Mogłabyś mi go oddać?
— Najpierw mnie posłuchasz. — Uśmiechnęła się do niego. —
Miałam zamiar dać ci je dopiero na twoje urodziny, ale po wspólnej rozmowie z
Danem postanowiliśmy ci je wręczyć, jak tylko zdasz egzaminy i proszę. — Pokazała
mu kluczyki, do których przymocowany był śmieszny breloczek. — Tylko dbaj o ten
samochód i prowadź ostrożnie, za każdym razem zapinaj pasy, przestrzegaj
wszystkich praw i… — Chłopak nie dał jej możliwości dokończenia zdania. Okrążył
stół, po czym objął ją mocno ramionami, całując w czoło. Był naprawdę
szczęśliwy. — Bądź ostrożny — dodała, nim przekazała mu kluczyki.
— Będę uważał, jeszcze raz wam dziękuję — powiedział,
ponownie przytulając się do matki.
— Auto jest w garażu — oznajmiła, wstając z krzesła. — A ty
powinieneś pośpieszyć się, jeśli chcesz zdążyć do szkoły. Miłego dnia. — Całuje
w policzek, zanim nie zabiera się za sprzątanie.
Podekscytowany Louis, jeszcze raz spojrzał na kluczyki i
zabierając pod drodze plecak, wyszedł z domu. Z uśmiechem na ustach otworzył
garaż i zaczął przyglądać się nowemu samochodowi. Chłopak od razu rozpoznał, że
było to BMW. Wsiadł do środka, oglądając wnętrze auta.
Spojrzał na telefon, sprawdzając godzinę, po czym z
pośpiechem odpalił samochód i wyjechał z garażu. Kiedy znalazł się już na
parkingu szkolnym, zabrał plecak i opuścił auto. W pewnym momencie usłyszał
głośny gwizd, a zaraz po tym poczuł mocne klepnięcie w plecy. Spojrzał na
blondyna, który kiwał głową z uznaniem i zachwytem. Pokazał kciuk w górę, gdy okrążył
samochód.
— No, stary. Ale auto! — powiedział po chwili. — Ale i tak w
niczym nie przebija mojego. — Zaśmiał się, a Louis razem z nim.
Ellie była naprawdę bezradna. Przez cały poranek siedziała
przy Jane, która przez ten okres czasu nic nie powiedziała ani się nie
poruszyła. Blondynka nie wiedziała, co powinna w tej sytuacji zrobić. Bardzo
chciała pomóc przyjaciółce, nieco złagodzić jej ból i cierpienie, choć
wiedziała, że nieważne jak by się starała i co robiła, to Jane wciąż będzie czuła
się beznadziejnie. A najgorszym w tym wszystkim była bezsilność. Ellie
próbowała do niej mówić, próbowała nakłonić do zjedzenia czegoś czy chociażby
wypicia wody, próbowała nawet namówić jej ojca do zrobienia czegokolwiek w
związku z Jane, jednak mężczyzna nie widział takiej potrzeby i wyszedł z
mieszkania kilka godzin wcześniej, zostawiając swoją córkę samą z problemem i
bólem rozrywającym jej kruche serce…
— Panie Simpson, czy
mógłby pan… — zaczęła niepewnie blondynka, schylając głowę.
— Nie, nie mógłbym.
Przepraszam, śpieszę się — odparł chłodno, zakładając marynarkę.
— Ale to naprawdę ważne —
powiedziała, tym razem, nieco pewniej.
— Mam inne sprawy na
głowie.
— Tak, a jakie na
przykład? — fuknęła zdenerwowana.
— Nie powinno cię to
obchodzić. Nie wtrącaj się, dobrze ci radzę. — Spojrzał na dziewczynę groźnym
wzrokiem, co w nawet najmniejszym stopniu jej nie przeraziło.
— Proszę poczekać.
— Ile razy mam
powtarzać, zejdź mi z drogi — warknął, kiedy Ellie stanęła przed nim,
skutecznie zasłaniając drzwi.
— Ona pana potrzebuje, a
pan, zamiast z nią teraz być wychodzi z domu i ma gdzieś to, że Jane wypłakuje
się w poduszkę. Naprawdę nie interesują pana uczucia własnej córki? — zapytała
z wyrzutem.
— Ja…
— No właśnie! Nie masz
nic na swoje usprawiedliwienie!
— Nie przypominam sobie,
byśmy przeszli na „ty”.
— Skoro ciebie nie
obowiązują żadne reguły, to dlaczego ja mam postępować według zasad? —
Podniosła jedną brew do góry. — Wie pan co? Jane miała rację, ma pan gdzieś
wszystko i wszystkich. Pańska żona z pewnością nie pochwalałaby takiego
zachowania.
— Skończ — przemówił w
końcu. — Nie wiesz, jak się czuję, nie wiesz, jak bardzo jest mi źle, w ogóle
gówno wiesz.
— Jest pan żałosny —
stwierdziła, nim wypowiedziała ostatnie słowa: — Stracił pan córkę i mimo, że
jest tego w pełni świadomy, to i tak nie stara się nic zrobić. Idealny przykład
ojca — prychnęła i wyszła z pomieszczenia, zostawiając mężczyznę z dużymi
wyrzutami sumienia.
I może Ellie nie chciała zrzucić na niego całej winy, jednak
głównie, to przez zachowanie mężczyzny cierpieli inni.
Blondynka, delikatnie dotknęła dłonią ramienia Jane, jednak
dziewczyna nawet się nie poruszyła, co jeszcze bardziej zmartwiło dziewiętnastolatkę.
Westchnęła cicho, nim postanowiła się odezwać.
— Jane, może zjadłabyś coś albo napiła się wody albo zrobiła
cokolwiek. Martwię się o ciebie.
W pewnym momencie, dziewczyna spojrzała na nią
zaczerwienionymi i pustymi oczami, nie wydając z siebie jakiegokolwiek dźwięku.
— Nie potrzebuję niczego, prócz niej. Ellie, ja… zostałam
całkowicie sama — załkała. — Tylko ona mnie kochała.
— Nie mów tak. — Blondynka przyciągnęła ją do mocnego
uścisku. — Twój tata po prostu…
— Mnie nie chce. Nie musisz kłamać, Ellie. Słyszałam waszą
rozmowę — wyszeptała.
— Jane, ja przepraszam, naprawdę ja…
— Za co mnie przepraszasz? — spytała z niedowierzaniem. — Chciałaś
mi pomóc, doceniam to, ale… do niego nic nie dotrze, więc nie warto nawet
próbować. — Zacisnęła mocniej palce na ramionach dziewczyny. — Dziękuje,
dziękuje za wszystko.
— Chciałabym coś dla ciebie zrobić, cokolwiek.
— I tak już dużo dla mnie zrobiłaś. Nie opuszczaj szkoły z
mojego powodu, musisz iść jutro na zajęcia i nie kłóć się ze mną.
— Przepraszam, że nie mogę ci pomóc — wymamrotała po
dłuższej chwili.
— Dlaczego nie pójdziesz sam?
— Bo w towarzystwie będzie mi lepiej. To jak, idziesz czy
nie?
— Sorry stary, ale jestem już zajęty. Może ktoś inny będzie
miał czas, by pójść z tobą na koncert.
— Może Thomas?
— Wyjechał wczoraj.
— A Will?
— Chory.
— No to może Ethan?
— Wątpię, że Ethan pójdzie na koncert Eda. On raczej gustuje
w innej muzyce.
— Lottie nie wezmę, w życiu — powiedział stanowczo.
— A co powiesz na Ellie?
— Właśnie, tylko… widziałeś ją gdzieś?
— Nie, ale Jane też nie było na zajęciach.
— Myślisz, że stało się coś poważnego?
— Nie, może po prostu zaspały albo coś.
— Skoro tak mówisz…
Biedna Jane:( Jej ojciec jest okropny. Powinien się nią zainteresować wreszcie...
OdpowiedzUsuńDo następnego Skarbie <3
Świetny chociaż końcówka dezorientująca, tak jakby brakowało jakiegoś fragmentu między tymi rozmowami... Czekam na next!
OdpowiedzUsuń