EDIT: W związku z tym, że nie mam w ogóle czasu, by dodać rozdział 20 oraz piszę na telefonie i nie mam jak dostać się do laptopa, postaram się w przyszłym tygodniu dodać post. Przepraszam was najmocniej. Być może postaram się dokończyć 20 rozdział, nic nie obiecuję. Jeszcze raz przepraszam.
Myślę, że strach, jaki odczuwa człowiek stojący nad przepaścią, w rzeczywistości jest raczej tęsknotą. Tęsknotą za tym, żeby rzucić się w dół — albo lecieć z rozpostartymi ramionami.
— Co ty
wyprawiasz do cholery? — powiedziała, gdy tylko znalazły się w łazience.
— Ellie,
taka okazja rzadko się zdarza, musiałam się zgodzić.
— Nie
powinnaś. — Pokręciła głową.
— Chciałam
tego, okej? Muszę gdzieś wyjść i przestać o tym myśleć. Nawet nie wiesz, jak
źle się z tym wszystkim czuję. — Westchnęła.
— Chciałaś
odreagować, okej, ale są na to inne sposoby.
— Na
przykład?
— Na razie
nie mogę wymyśleć nic konkretnego, ale na pewno by się coś znalazło. Nie musimy
tam iść.
— Wiesz,
nawet nie spytałaś, kogo to będzie koncert.
— Skoro
nie idziemy, to nie muszę wiedzieć. — Wzruszyła ramionami.
— Na
pewno?
— Jak
bardzo chcesz mi to powiedzieć? — Zaśmiała się.
— Bardzo. —
Uśmiechnęła się. — To koncert Eda Sheerana.
— E—eda? —
zapytała zaskoczona. — Oh. — Tylko tyle była w stanie powiedzieć.
Jego imię
już od dawna wywoływało u niej szybsze bicie serca. Nie trzeba chyba tłumaczyć,
że Ellie była w nim, niemalże, zakochana. Uwielbiała słuchać jego piosenek. Boże,
ten rudzielec miał naprawdę niesamowity głos, a Ellie od dawna planowała wybrać
się na jego koncert. Cóż, po raz pierwszy przytrafiła jej się taka okazja, z
której niestety będzie musiała zrezygnować, dla dobra przyjaciółki.
— No
trudno, innym razem. — Wymusiła lekki uśmiech, nim wyszła z łazienki.
— Trudno?
Ellie, wiem, że go ubóstwiasz. Sama mi to przecież kiedyś mówiłaś.
— Tak,
ale…
— Jak
bardzo tego chcesz?
— Co?
— Jak
bardzo chciałabyś iść na jego koncert?
— Um…
—
Odpowiedz — powiedziała stanowczo.
— Bardzo,
okej? Zawsze chciałam go zobaczyć na scenie, podobno to lepsze, niż oglądanie
koncertów w internecie. — Wzruszyła ramionami.
— Sama
widzisz. Ellie, musimy tam iść. Louis powiedział, że będzie potem jakaś
impreza, na której będzie również Ed.
— A bilety?
— Co
bilety?
—
Przecież, żeby wejść na jakikolwiek koncert, trzeba mieć na niego bilety,
prawda?
— No tak,
ale Louis powiedział, że wszystko załatwi. Wierzę, że mu się uda.
— A jak
nie?
— To nie,
będziemy mogły robić inne rzeczy, sama tak powiedziałaś. —Zaśmiała się, na co
blondynka prychnęła pod nosem.
— Gdzie
będzie ten koncert?
— Z tego,
co usłyszałam, to w Cambridge.
— Godzina
drogi. — Kiwnęła głową w zastanowieniu. — I niby kiedy wyjedziemy z Londynu?
— Zaraz po
lekcjach.
— Dobrze,
że dowiedziałam się o tym teraz.
— Trzeba
było się nie spóźniać. — Wytknęła jej język. (?)
— Zaspałam
i… — Momentalnie posmutniała. — Nie mogę nigdzie wyjść dzisiaj.
— Co?
Dlaczego? Przecież…
—
Zapomniałam o Oscarze. Katy wróci dopiero późnym wieczorem, a ja nie zostawię
go samego w domu.
— Na pewno
nic się nie da zrobić? Może masz jakąś rodzinę w pobliżu i…
—
Przepraszam, możesz pójść sama, jeśli chcesz. Przeboleję to.
— Skoro ty
nie jedziesz, to i ja. — Uśmiechnęła się.
Ellie
pokręciła głową i ruszyła w stronę klasy.
Było jej
naprawdę przykro, bo, nie dość że sama nie mogła pójść na swój wymarzony
koncert, to i Jane zrezygnowała z niego dla niej. Chciała zaprzeczyć, jednak
wiedziała, że blondynka nie dałaby się tak łatwo i, tak czy tak, zostanie przy
swoim.
Blondynka chciała jak najszybciej poinformować
Louisa o całej tej sytuacji. Musiał dowiedzieć się o tym niezwłocznie, ponieważ
koncert był już dzisiaj i mógł przez ten czas znaleźć kogoś na zastępstwo.
Kiedy w końcu zauważyła chłopaka, od razu do niego podeszła z zamiarem
wytłumaczenia mu wszystkiego.
— Louis,
niestety, ale…
Wypowiedź
dziewczyny przerwał głośny dzwonek, który rozbrzmiewał po korytarzu jeszcze
przez jakiś czas. Wystarczająco, by brunet i zniknął. Ellie prychnęła pod
nosem, nim nie odwróciła się, napotykając zniecierpliwiony wzrok nauczyciela.
—
Przepraszam, już wchodzę — mruknęła.
Wzrok
wszystkich uczniów skupił się na jej osobie, przez co spuściła głowę. Usiadła w
ławce, wyjęła książki i starała się wsłuchać w głos pana Rogersa, jednak nie
potrafiła się zbytnio skupić, co spowodowało westchnięcie z jej ust. Mężczyzna
spojrzał się na nią zirytowany, a na jego czole pojawiła się zmarszczka.
— Coś nie
tak, panno Martin? — zapytał
podejrzliwie.
— Nie,
wszystko dobrze — odparła niepewnie.
— W takim
razie, zapraszam do tablicy i proszę zrobić zadanie siódme, skoro panienka już wie, jak je wykonać. —
Uśmiechnął się triumfalnie do blondynki, po czym usiadł na obrotowym krześle.
Ellie
przewróciła oczami, tak by nauczyciel nie zauważył i szybkim krokiem podeszła
do tablicy. Chwyciła w dłoń kredę i zaczęła rozpisywać rozwiązywać zadanie. Po
kilku minutach spojrzała wyczekująco na mężczyznę, który tylko machnął dłonią,
by wróciła do swojej ławki. To sprawiło, że nie wiedziała czy ćwiczenie było
dobrze wykonane czy źle, jednak miała nadzieję, że zadanie wykonała prawidłowo.
— Szczerze
mówiąc, to z chęcią postawiłbym ci jedynkę, lecz wszystko zrobiłaś bez zarzutu.
— Westchnął. — I żeby to było mi ostatni raz. Numer szósty do tablicy —
powiedział głośno.
Blondynka,
korzystając z nieuwagi pana Rogersa, wyrwała kartkę z zeszytu, nabazgrała na
niej krótkie zdanie, po czym zwinęła ją.
Nie mogę dzisiaj wyjść, sorry.
— Louis —
szepnęła, tak by ją usłyszał.
Chłopak
zerknął na nią, podnosząc jedną brew do góry. Ta przyłożyła palec do swoich
ust, by pozostał cicho. Podała mu pogniecioną kartkę, siadając wygodnie na
krzesełku, by nie dać nic po sobie poznać, kiedy mężczyzna przeniósł na nią
wzrok. Uśmiechnęła się do niego, na co on tylko pokręcił głową i spojrzał na
dziewczynę, która dalej męczyła się przy tablicy.
— Wracaj
już do ławki. Jedynka, oczywiście do poprawy. — Pochylił się nad dziennikiem,
wpisał ocenę i uśmiechnął się. — To będzie świetny dzień — rzekł, zakładając
dłonie na brzuchu. — Następny!
Ellie
pokręciła głową, nim nie poczuła dotknięcia w ramię. Brunet pośpiesznie wsunął
kartkę w dłoń dziewczyny i zajął się pisaniem w zeszycie. Blondynka ostrożnie
rozwinęła papierek, czytając niewyraźne pismo.
Dlaczego? Słyszałem, że lubisz Eda. Stało się
coś?
Cicho
westchnęła, nim nie sięgnęła po długopis.
Nie mam z kim zostawić Oscara. Przepraszam,
zupełnie o nim zapomniałam.
Z powrotem
zwinęła kartkę, dyskretnie przekazując ją Louisowi. Posłała mu przepraszający
uśmiech i z powrotem spojrzała się na tablicę, gdzie pan Rogers tłumaczył
zadanie jednemu z uczniów. Zdziwiona zauważyła, że tą osobą była Alice, w, jak
zwykle, bardzo skąpej sukience. Ellie nie potrafiła tego zrozumieć. Przecież w
takim stroju ani nie wygląda się dobrze ani seksownie, zapewne miała to na
myśli ubierając tą kieckę. Jak ona może w
tym chodzić i oddychać? — było to jedno z wielu pytań, które krążyły po
głowie blondynki.
— Psst —
usłyszała.
Wyciągnęła
tylko dłoń, w którą chwyciła papierek.
Na pewno nie da się nic z nim zrobić?
Ellie
pokręciła głową. Sięgnęła po długopis, chcąc odpisać chłopakowi, jednak
przerwał jej dzwonek. Wrzuciła kartkę do piórnika, po czym spakowała się z
zamiarem wyjścia z klasy.
— Panno
Martin, czy mogłaby panienka poczekać przez chwilę? — Po klasie rozległ się
donośny głos nauczyciela. — Pan też, panie Tomlinson.
Zdezorientowana
blondynka odwróciła się w stronę mężczyzny. Louis był w podobnej sytuacji.
— Nie
życzę sobie przesyłania liścików w czasie lekcji. Próbowaliście to robić
dyskretnie, lecz mojemu, jeszcze dobremu, wzrokowi nic się nie ukryje. Więc,
jeśli jeszcze raz was zauważę, to, z wielką przyjemnością, rozkażę przeczytać wam
ich treść na głos, przy całej klasie. Zrozumiano?
Oboje
skinęli głową i jak najszybciej wyszli z klasy. Ellie odetchnęła z ulgą,
ponieważ, na szczęście, skończyło się tylko na tym. Znała już pana Rogersa
bardzo długo i wiedziała, że często potrafił być podły i złośliwy, kiedy ktoś
go zdenerwuje i naprawdę niewiele brakowało, by i ich spotkał okrutny los.
— Czego
ten szalony profesorek od was chciał? — zapytała Jane, kiedy dotarli pod klasę,
gdzie miała zacząć się następna lekcja.
—
Przepraszam — powiedziała Ellie, nie zwracając uwagi na blondynkę.
— Za co? —
Zdziwił się, a na jego czole pojawiła się urocza zmarszczka. Zaraz, urocza?
— Powinnam
poczekać do przerwy. — Westchnęła.
— Nic
poważnego się przecież nie stało, prawda? — spytał, na co skinęła lekko głową.
— Ktoś
powie mi o co chodzi? — Oburzyła się Jane. — Jak zwykle — każdy ma przede mną
tajemnice.
— Przesadzasz.
— Przewróciła oczami. — Napisałam do Louisa, że nie idziemy z nim na koncert i
Rogers to zauważył, ale miał dzisiaj chyba dobry humor, bo nic nam takiego nie
zrobił.
— Właśnie!
Co z koncertem?
— Nie
mogę. — Wzruszyła ramionami i usiadła na ławce.
— Może
ktoś mógłby się nim zająć?
—
Niestety, Katy pracuje do późna i muszę się nim opiekować.
Między
trójką zapadła cisza. Każdy był pogrążony we własnych myślach. Louis
zastanawiał się, co mógł zrobić, by Ellie zgodziła się z nimi pojechać. Nagle
jego twarz rozjaśniła się, a usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu. Wstał z
ławki, zaczynając się śmiać, sam z siebie. Dziewczyny spojrzały się na siebie
zdziwione.
— Dlaczego
nie wpadłem na to wcześniej. — Kręcił głową, śmiejąc się pod nosem.
— Louis, coś
nie tak? — spytała się Jane, widząc jego dziwne zachowanie.
— A co
jeśli Oscar zostałby u mnie? — zapytał niespodziewanie.
—
Przecież…
— Daj mi
skończyć. — Przerwał jej. — Mojej mamy nie ma, ale jest Lottie, która i tak ma
się zająć bliźniaczkami, więc…? — Podniósł jedną brew do góry, oczekując
odpowiedzi.
— Nie
wiem. — Westchnęła, drapiąc się po głowie. — A twoja siostra poradzi sobie z
nimi?
— Będą się
bawić, więc nie sądzę, by mieli jej przeszkadzać. — Wzruszył ramionami. —
Ellie, zgódź się!
— Właśnie!
To bardzo dobry pomysł. Dziwię, dlaczego ty na to wpadłeś. — Zaśmiała się, a
blondynka razem z nią.
— To nie
było miłe, wiesz?
— Wiem. —
Uśmiechnęła się, klepiąc go po ramieniu.
— Nie
wiem, dlaczego akurat ciebie tam zabieram. — Pokręcił głową.
— Bo mnie
kochasz, to oczywiste. — Przewróciła oczami.
— Tak, na
pewno. — Tym razem to on dotknął jej ramienia, uśmiechając się pocieszająco.
— Zgadzam
się — usłyszeli cichy głos Ellie.
—
Powtórzysz, bo nie dosłyszałem.
— Zgadzam
się — powiedziała pewniej, po czym wstała z ławki. — Zawsze chciałam pojechać
na jego koncert i nie mogę zmarnować takiej okazji.
W pewnym
momencie poczuła, jak Jane ją przytula i mówi tyle słów, których nie była w
stanie zrozumieć. Uśmiechnęła się szeroko, patrząc na Louisa. Była mu naprawdę
wdzięczna.
— Dziękuje
— wyszeptała.
Chłopak
skinął głową, po czym wskazał na Josha i udał się w jego stronę. Ellie została
wypuszczona z objęć Jane, ale uśmiech wciąż był widoczny na jej twarzy.
Wiedziała, że to może w jakiś sposób pomóc blondynce, ale też zaszkodzić.
Jednak jej szczęście, było ważniejsze niż zdrowy rozsądek, mimo wszystko.
***
— Cześć
Lottie. — Uśmiechnął się, podchodząc do dziewczyny.
— Czego
chcesz, jestem teraz zajęta — warknęła, odsuwając telefon od ucha.
— Czy ja
zawsze…
— Nie
przeciągaj tego, Louis. Powiedz o co ci chodzi i wyjdź.
— Bliźniaczki
i Fizzy zostają z tobą, tak? — spytał, choć dobrze wiedział, jaka będzie jej
odpowiedź.
— I co w
związku z tym, hm?
— Bo…
pamiętasz Oscara?
— Coś
kojarzę, ale… — Zmarszczyła brwi w zamyśleniu. — Już wiem! To ten chłopak z klasy
Daisy i Phoebe. Tylko…
— Tylko
co?
— Nie
rozumiem, po co mi to mówisz.
— To
bardzo proste. — Usiadł naprzeciwko niej. — Jego siostra jedzie ze mną na
koncert i nie ma nikogo, kto mógłby się nim zająć, a że ty…
— Wybij to
sobie z głowy — przerwała mu.
— Boże,
Lottie. Co ci szkodzi? Ty będziesz w jednym pokoju, a oni w drugim. Zajmą się
sobą, a ty będziesz miała czas dla siebie.
— Dobra —
powiedziała, a Louis odetchnął z ulgą. — Ale będziesz musiał bardzo się
postarać, żeby mi to wynagrodzić. — To sprawiło, że jego twarz wykrzywiła się w
grymasie.
— Czego
chcesz?
— Może
grzeczniej? — Zaśmiała się. — Jeszcze nie wiem, zastanowię się, jak wrócisz.
— Przywiozę
go niedługo — mruknął, kiedy wstał z łóżka.
— Louis —
zatrzymała go dziewczyna. — Dlaczego się tak starasz?
—
Dziękuje, Lottie. — Uśmiechnął się i jak najszybciej wyszedł z jej pokoju. Był
tchórzem.
***
— Jane!
— Ale ja
naprawdę nie wiem. — Westchnęła, zakrywając twarz poduszką.
— Powinnaś
— burknęła, siadając bezsilnie na łóżku. — Przepraszam, ale… boże, to,
prawdopodobnie, najważniejszy dzień w moim marnym życiu, a ja jestem w totalnej
rozsypce. — Spojrzała się na dziewczynę.
— Ellie,
na początku powinnaś się uspokoić i postarać się tego tak nie przeżywać.
— Ale
Jane! To Ed, Ed Sheeran! W końcu go spotkam, a ja nie wiem nawet, w co mam się
ubrać i jak zachować.
— Louis
będzie tu za piętnaście minut— mruknęła.
— Nie
zdążę. — Pokręciła głową.
— Chodź. —
Westchnęła, łapiąc ją za rękę i prowadząc do szafy. — Możesz założyć te spodnie
i ten sweter. — Podała jej ubrania. — Będziesz wyglądać w tym bardzo dobrze, uwierz
mi.
— Dlaczego
nie zrobiłaś tego wcześniej? — spytała, na co blondynka przewróciła oczami.
— Nie
marudź, tylko idź się przebierz, bo w ręczniku raczej nie pojedziesz. — Puściła
jej oczko i rzuciła się na łóżko.
Wyjęła
komórkę, sprawdzając wiadomości. Momentalnie posmutniała, kiedy zauważyła na
ekranie wiadomość od ojca. Otworzyła ją i dopiero teraz zdała sobie sprawę, że
nie powinna tego robić. Jej oczy zaszkliły się, jednak nie pozwoliła, by łzy
wydostały się na zewnątrz. Zamrugała kilkakrotnie, by pozbyć się pieczenia i
spojrzała na Ellie, która uśmiechnięta szła w jej stronę. Wszystko dla dobra
przyjaciółki. Odwzajemniła uśmiech.
— Chyba
powinniśmy już iść — powiedziała, kiedy usłyszała klakson auta.
— Pójdę
tylko po Oscara i możemy jechać. — Blondynka skinęła głową i wyszła na
zewnątrz.
Ellie
weszła do pokoju chłopca. Zauważyła blondyna na łóżku, który pisał coś w
notesie i jednocześnie pakował ubrania do torby. Dziewczyna odchrząknęła, przez
co Oscar podskoczył ze strachu. Gdy zobaczył, że to tylko jego siostra,
odwrócił się i dokończył, to co robił od ponad godziny.
— Oscar,
wiesz, że jedziesz tam tylko na jedną noc? — spytała, widząc jego dużą torbę.
— Tak, ale
mam tu wszystkie niezbędne rzeczy, bez których z pewnością nie przeżyję tej
jednej nocy. — Wzruszył ramionami.
Blondynka
ledwo powstrzymała się od wybuchnięcia śmiechem. Wybełkotała tylko ciche ‘okej’
i poszła za chłopcem. Pomogła mu zanieść torbę do samochodu, ponieważ szło mu
to bardzo kiepsko. Ellie zajęła miejsce z tyłu auta, zaraz obok Oscara.
— Nie
pytajcie — szepnęła, gdy zdezorientowane spojrzenie dwójki padło na nią.
Louis
skinął głową, po czym odpalił silnik i ruszył z podjazdu. Włączył radio, a gdy
pierwsze słowa piosenki zabrzmiały, Ellie warknęła zirytowana. Chłopak zaśmiał
się z reakcji blondynki, zerknął na nią jeszcze raz i nim się obejrzał, byli
już pod jego domem. Wraz z Ellie wysiadł z auta, by wspólnie odprowadzić Oscara
w ręce Lottie.
— Po co
wziąłeś taką dużą torbę na tylko jedną noc? — spytała na początku, kiedy
zauważyła chłopca, na co ten pokręcił głową i wszedł do środka.
—
Dziękuje, że się nim zajmiesz — powiedziała Ellie, uśmiechając się do
dziewczyny. — A tak w ogóle, to jestem Ellie. — Podała jej rękę, którą
uścisnęła i trzymała jeszcze przez kilka minut.
— Nie
spotkałyśmy się kiedyś przypadkiem? — Spojrzała na nią podejrzliwie.
— Nie,
myślę, że nie. — Wzruszyła ramionami.
— Ale…
— Mamy
niecałe dwie godziny do rozpoczęcia koncertu, sądzę, że powinniśmy już jechać —
wtrącił się Louis.
— Prawie
zapomniałam. — Chwyciła się za głowę. — Miło było cię poznać — powiedziała na
odchodne.
— Tak,
ciebie też — powiedziała cicho, wpatrując się w dziewczynę.
— Lottie,
jakby coś się działo, to masz dzwonić, tak?
— Tak,
jasne. Miłej zabawy — mruknęła, odwróciła się na pięcie i weszła do domu,
zamykając drzwi przed nosem chłopaka.
Louis
prychnął pod nosem, po czym wrócił do samochodu.
— Gotowe? —
Uśmiechnął się szeroko, nim nacisnął pedał gazu.
***
— Louis,
jeśli zaraz nie znajdziesz tego cholernego miejsca, to wysiadam i sama tam
pójdę — warknęła Jane.
— Nie
widzisz, że wszystko jest pozajmowane? — powiedział równie zły chłopak.
— Trzeba
było zaparkować tam, gdzie ci pokazałam. Ale nie, przecież Louis wie lepiej.
— Dobra,
wystarczy — powiedziała Ellie, przerywając ich kłótnię. — Tam widzę miejsce. — Uśmiechnęła się do
bruneta, który spojrzał w tamtym kierunku i odetchnął z ulgą.
Blondynka
przez większość drogi do Luton wysłuchiwała kłótni tej dwójki. W niektórych
chwilach miała ochotę wysiąść z samochodu i pójść na pieszo, na długo
wyczekiwany koncert, niż siedzieć w pełnym od wyzwisk aucie. Próbowała ich
jakoś uspokoić, jednak trudno było ostudzić ich porywczy temperament.
— Ellie,
obiecaj, że już nigdy więcej z nim nie wyjedziemy. Nigdzie — powiedziała głośno
Jane, patrząc wymownie na Louisa.
— Mhm —
mruknęła, nawet na nią nie patrząc.
— Zaraz
się spóźnimy — dodał Louis, wysiadł z samochodu i trzasnął drzwiami.
Blondynka zrobiła
to samo, jednak z drzwiami postąpiła nieco delikatniej. Spojrzała na Jane i
uśmiechnęła się, bo na jej twarzy nie widziała już smutku, tylko czystą
ciekawość i… szczęście? Dziewczyna wciąż nie mogła uwierzyć, że aktualnie stała
przed areną, na której za chwilę odbędzie się koncert jej największego idola.
Podobno marzenia się spełniają, prawda?
Poszli w
stronę wejścia, pokazali bilety i po chwili byli już na widowni. Ellie podziwiała
każdą, nawet tą najmniejszą, rzecz. Wszystko budziło w niej pozytywne emocje i
prawie zapomniała o półtorej godzinie jazdy w obecności tych nieznośnych ludzi.
Arena była ogromna, zapierała dech w piersiach. Scenę otaczało mnóstwo osób,
trzymających w dłoniach wielkie transparenty i
krzyczących ile się da. Było tu naprawdę głośno, ale Ellie nie
przeszkadzało to aż tak bardzo. Wręcz przeciwnie, przecież po to tu
przyjechała. Ale to nie było wszystko.
Dopiero
wtedy, gdy Ed wyszedł na scenę, cała arena zaczęła piszczeć, krzyczeć i wydawać
z siebie bliżej nieokreślone dźwięki. To było coś, o czym Ellie od dawna
myślała Jak to jest być wśród tylu ludzi, przeżywać tyle pozytywnych emocji i
jednocześnie przebywać z przyjaciółmi. To było coś, czego najbardziej chciała. I
to właśnie się spełniało.
***
— … a więc teraz czas na Sing, jeśli się nie mylę — powiedział. — To już ostatnia piosenka
tego wieczora. Nie zanudziłem was, prawda? — Zaśmiał się do mikrofonu, a po
całej arenie rozszedł się jego głośny śmiech, jak i również piski dziewczyn. —
Więc… Sing.
Ciche
westchnięcie wydobyło się z ust Ellie. Szczerze mówiąc, była trochę smutna, bo
z pewnością chciałaby tu jeszcze zostać i posłuchać śpiewu Sheerana, jednak trzeba
było już wracać. Louis uśmiechnął się do niej, co oczywiście odwzajemniła. W
końcu, to jemu powinna dziękować za dobrze spędzony czas i niezapomnianą
zabawę. Martwiła ją jedynie Jane, która przez cały koncert ani raz się nie
odezwała. Spojrzała w stronę, gdzie ostatnią ją widziała, ale tam jej nie było.
Przełknęła ciężko ślinę, chwyciła torbę i zaczęła przepychać się między ludźmi,
by dotrzeć do wyjścia. Louis, nie wiedząc, o co chodziło dziewczynie — poszedł
za nią.
Po kilku
minutach dotarli do łazienki, gdzie, jak się spodziewała Ellie, zastali Jane,
która nie wyglądała za dobrze. Siedziała pod ścianą, ciężko oddychając, jej
twarz była bardzo blada i to wystarczyło, by blondynka znalazła się obok niej.
— Jane, co
się dzieje? — spytała zmartwiona, dotykając jej twarzy. — Masz gorączkę —
szepnęła.
—
To nic, już się czuję lepiej, naprawdę — zapewniła ją.
—
Louis, musimy wracać i to jak najszybciej — powiedziała stanowczo.
—
Co ty wygadujesz Ellie! Przecież mieliśmy iść jeszcze za kulisy i... — przerwała,
biorąc głęboki oddech. — … musimy zostać.
—
Nie ma mowy, Jane.
—
Ellie ma rację, jedziemy. — Podszedł do blondynki i razem z pomocą dziewczyny
podniósł ją ostrożnie.
—
Nie, proszę nie.
—
Musimy, Jane. A jeśli ci się coś stanie?
—
Od kiedy stałeś się taki troskliwy, hm?
—
Nawet teraz jest chamska, widzisz? — Przewrócił oczami.
***
—
Chodź, pomożemy ci, bo wątpię, że sama dostaniesz się do drzwi — powiedziała
blondynka.
—
Przecież sobie poradzę.
—
Tak, na pewno — mruknęła.
Ellie
chwyciła ją w pasie i przy pomocy Louisa, doprowadziła Jane pod same drzwi.
—
Masz klucze?
—
W torebce — burknęła.
Dziewczyna
otworzyła drzwi kluczem, po czym chłopak zaprowadził Jane do salonu, gdzie
położyła się na kanapie. Ellie podeszła do niej, położyła dłoń na jej czole i
westchnęła cicho. Gorączka wciąż nie spadła.
—
Masz w domu jakieś leki? Przydałyby ci się.
—
W łazience, w szafce nad zlewem.
Blondynka
w szybkim tempie znalazła się w łazience i po chwili wróciła do salonu z
opakowaniem z lekami. Podała je Jane, a w szklankę z wodą, którą przyniósł
Louis, położyła na stoliku.
—
Jesteś pewna, że chcesz zostać sama? Mogłabym…
—
Nie, Ellie. Wracaj do domu, jest już późno. Poradzę sobie.
—
Jeśli będziesz czegoś potrzebować, to zadzwoń.
—
Wiem o tym. — Uśmiechnęła się.
—
Dobranoc. — Odwzajemniła uśmiech.
—
Nie musisz się martwić, zajmę się nią — usłyszała za sobą, więc odwróciła się.
—
Dobrze. — Skinęła głową, posłała Jane znaczące spojrzenie i opuściła
mieszkanie.
Wszystko idzie w dobrym
kierunku — pomyślała.
***
— I jak?
— Jej tata
się nią zajmie — powiedziała, zamykając drzwi.
— To gdzie
cię odwieźć?
— Nie
powinieneś pić, skoro prowadzisz — mruknęła, patrząc na niego srogo.
— Daj
spokój, Ellie. Nikomu nic się nie stało od jednej puszki piwa.
— Mówisz?
— Mam
jeszcze jedną w schowku, jeśli chcesz. — Wzruszył ramionami i odpalił samochód.
Ellie
walczyła ze sobą przez długi czas, nim nie sięgnęła po puszkę. Otworzyła ją i
napiła się, czując się, o dziwo, dobrze.
***
— … Your sugar, yes please. Would you come and
put it down on me? I’m right here, cause I need. Little love, a little
sympathy. Yeah, you show me good loving, make it alright. Need a little
sweetness in my life. Your sugar, yes please. Would you come and put it down on
me? — Śpiewał
razem z radiem.
— Nie
wiedziałam, że śpiewasz — powiedziała zaintrygowana.
— Jeszcze
wiele rzeczy o mnie nie wiesz. — Puścił jej oczko.
— Co za palant.
— Przewróciła oczami.
— Gdzie
jedziemy?
— Nie
wiem. — Wzruszyła ramionami. — Wiesz co, najlepiej wracajmy już do domu.
— Dobrze,
ale najpierw mi coś wyjaśnisz — powiedział, a auto gwałtownie skręciło i
zatrzymało się na poboczu.
— Louis —
warknęła zniecierpliwiona. — Wracamy do domu.
— Co się
dzieje z Jane?
— Słucham?
— Co jest
z Jane? Chcę wiedzieć.
— Nie
wiem, o co ci chodzi — mruknęła.
— Dlaczego
byłyście w szpitalu, dlaczego płakała. Ellie, powiedz mi, proszę.
— Nie
mogę. — Spojrzała się na niego. — Nie mogę, obiecałam i… przepraszam.
— Boże,
Ellie. Też jestem jej przyjacielem i…
— Owszem,
jesteś, ale to Jane powinna ci o tym powiedzieć, a nie ja. Przykro mi, nic ode
mnie nie wyciągniesz.
— Ale…
—
Wracajmy, jest już późno.
—
Myślałem, że jesteś moją przyjaciółką, a podobno przyjaciele mówią sobie
wszystko.
— Nie mów
tak. — Pokręciła głową.
— Ale to
prawda! Wszyscy wiedzą, tylko nie ja. Jestem jakiś inny czy coś, bo tego nie
rozumiem.
—
Powinniśmy wracać.
— Ellie.
— Do domu —
warknęła.
— Jak
chcesz.
Chłopak
prychnął i gwałtownie wcisnął pedał gazu. I ostatnie, co mogli zobaczyć, były
oślepiające ich światła…