3.26.2015

Rozdział 14







Beta: Aranel



Fruń do księżyca, a jeśli ci się nie uda, i tak znajdziesz się pośród gwiazd.




— Mamo?
— Tak Oscar? — Przeniosła swój wzrok na chłopca.
— Wiesz, że nie chcę się wtrącać, ale… — Zamilkł na moment.
— Ale?
— Dlaczego…
— Dlaczego co, Oscar? Naprawdę nie mam czasu na jakieś głupoty.
— Ale to naprawdę ważne!
— Więc słucham.
— Dlaczego kłócisz się z Ellie?


Od poprzedniego wieczoru to pytanie bezkarnie przebywało w jej głowie. Była naprawdę zła, bo pozwoliła, żeby jej syn zauważył napiętą atmosferę między nimi, chociaż prędzej czy później i tak, by się dowiedział. Żałowała tylko, że nie później. Mogłaby go przecież na to w jakiś sposób przygotować i właściwie wyjaśnić. Potrzebowała więcej czasu, zdecydowanie.
Ellie wróciła do domu o normalnej porze i od razu zamknęła się w swoim pokoju. Katy nawet nie miała okazji zapytać się, jak było w szkole, choć prawdopodobnie i tak by jej nie odpowiedziała. To wszystko było naprawdę skomplikowane i brunetka nie wiedziała, jak długo będzie potrafiła to dalej ciągnąć. Postanowiła, że musi porozmawiać o tym z Grace. Może nie było to i dobre rozwiązanie, jednak kobieta nie miała pojęcia, co powinna dalej robić.
Tak więc, następnego dnia zadzwoniła do siostry i umówiła się z nią w domu Katy, ponieważ o tej porze nie było w nim blondynki, a Oscar przebywał u siebie w pokoju. Kiedyś musiało to nadejść.
Zaparzyła herbatę i czekała, aż woda się zagotuje. W momencie, gdy czajnik zaczął piszczeć, ktoś zadzwonił dzwonkiem. Kobieta porzuciła wszystko, co miała w dłoniach i poszła otworzyć drzwi. Przywitała się z siostrą i wpuściła ją do środka. Zaprowadziła do salonu, a następnie wróciła po filiżanki z herbatą, które postawiła na stole. Gdy usiadła obok, nie miała bladego pojęcia, jak zacząć tą trudną rozmowę.
— Więc, co tam u ciebie? — zapytała, dobrze wiedząc, że tym sposobem przeciągnie rozmowę.
— W sumie, to dobrze. Dostałam awans. — Uśmiechnęła się.
— Gratuluję. — Odwzajemniła uśmiech. — Oby tak dalej.
— Katy…
— Ładna dzisiaj pogoda, prawda? Miałam ochotę wyjść na spacer, ale Oscar mi zachorował i nie chciałam zostawić go samego w domu.
— Dlaczego do mnie zadzwoniłaś? — spytała prosto z mostu.
— To skomplikowane.
— Więc mi wytłumacz, mamy dużo czasu.
— Mam problemy z Ellie — zaczęła, biorąc głęboki oddech. — Pamiętasz Jay?
— Jak mogłabym ją zapomnieć — mruknęła.
— Przeprowadziła się tutaj.
— Słucham? I dowiaduję się o tym dopiero teraz? Jak długo tu jest?
— Kilka miesięcy. — Wzruszyła ramionami.
— Świetnie — mruknęła.
— A wracając; Oscar bardzo polubił jej córki i zaczął się z nimi spotykać, więc i my miałyśmy okazję zobaczyć się po tylu latach. Jay nic nie wiedziała o wypadku. Spotkała Ellie kilka tygodni temu i rozmawiała z nią, jak gdyby nigdy nic, potem przyszła pod nasz dom, chciała wyjaśnień, a ja nie wiedziałam, co mam zrobić.
— Nie mów mi, że…
— Powiedziałam jej. Wszystko. — Spojrzała na Grace, która była całkowicie skupiona na jej wypowiedzi. — I Ellie, naprawdę nie wiem, skądś się o tym dowiedziała, unika mnie, nie chce rozmawiać. Nie mam już pomysłów. Próbowałam się jej o to dopytać, jednak wywoływałam tylko zbyteczną kłótnię. Nie wiem, co robić, Grace. — Westchnęła, spuszczając głowę.
— Rozmawiałaś o tym z Jay? Może, to ona jej powiedziała — Zamyśliła się.
— Nie, na pewno nie. Obiecała mi, że nie puści pary z ust. Ufam jej i nie wierzę, by jej o tym powiedziała.
— To, kto mógł jej to powiedzieć? Hm? Wiemy o tym tylko ja, ty i Jay. Naprawdę myślisz, że to nie ona? Katy, spójrz prawdzie w oczy!
— To nie ona — burknęła, nadal stojąc przy swoim.
— Skoro nie ona, to kto? Masz jeszcze jakichś innych podejrzanych? — Podniosła jedną brew ku górze. — Trzeba z nią porozmawiać i to jak najszybciej. — Zarządziła zła i podniosła się z sofy.
— Grace, zaczekaj! Nawet nie wiesz, gdzie ona mieszka! Co jej powiesz?! Uspokój się i przemyśl wszystko na spokojnie.
— Muszę być pewna. — Westchnęła. — Nie chcę, by Ellie odizolowała się ode mnie jeszcze bardziej. Naprawdę ją kocham i muszę zrobić coś, co pomoże przełamać jej brak zaufania. Muszę — wyszeptała, będąc już blisko płaczu.
— Ona o tym wie i z pewnością mogę powiedzieć, że też cię kocha, tylko coś ją blokuje i nie pozwala byście się do siebie zbliżyły. Wciąż ma do ciebie uraz, Grace.
— Tak bardzo chciałabym cofnąć czas. — Załkała cicho.
— Wiesz dobrze, że to niemożliwe i musisz się z tym pogodzić. Starasz się, to najważniejsze.
— To i tak nic nie daje. — Spuściła głowę.
— Możemy iść do Jay, tylko proszę, byś była spokojna.
Kobieta skinęła głową, po czym przytuliła się do siostry. Dawno nie okazywały sobie jakichkolwiek uczuć. Katy objęła ją mocniej, chcąc, by ta chwila trwała jak najdłużej się da.

***

Ellie, tak, jak sobie obiecała, poszła pod znaleziony wcześniej adres. I jakie było jej zdziwienie, gdy zauważyła Katy i swoją matkę wchodzącą do środka. W ekspresowym tempie wycofała się i pobiegła do swojego domu. Nie wiedziała, o co w tym wszystkim chodziło. Nic nie trzymało się siebie. Przypomniała sobie, że ostatnio przyprowadziła tu Oscara na spotkanie z bliźniaczkami. Tylko co te dwie tutaj robiły?
Jane nie odpisała jej na żadnego sms—a, których wysłała już całkiem sporo. Mimo wszystko martwiła się o blondynkę i kiedy przypomniała sobie o jej matce, była naprawdę rozbita. Przecież mogło się jej coś stać, mogła trafić do szpitala albo co najgorsze — umrzeć. Nie myśl już więcej — skarciła się w myślach — bo źle ci to wychodzi.

***

Kilka dni później
Nikt nie wiedział, jak wielka była radość Ellie, gdy zobaczyła swoją dawno niewidzianą koleżankę. Dziewczyna, niestety nie wykazywała zbytniego entuzjazmu. Było jej źle i naprawdę nie miała ochoty tego ukrywać. Chciała z kimś o tym porozmawiać, bo na ojca, nie oszukujmy się, nie miała co liczyć. Albo pracował i nie wracał na noc do domu albo gdzieś wyjeżdżał i zostawiał jej pieniądze. Spodziewała się od niego czegoś więcej niż pieniędzy.
Ellie zaproponowała, by poszły do kawiarni, na spokojnie porozmawiać. Dziewczyna zgodziła się i zaraz po zakończeniu zajęć, udały się do przytulnej knajpki, niedaleko ich liceum. Weszły do środka.
— Nie wyglądasz za dobrze, Jane — stwierdziła blondynka, jak tylko usiadły przy wolnym stoliku.
— Fatalnie się też czuję. — Spojrzała na nią, smutnymi oczami.
— Mogę wiedzieć, dlaczego? Oczywiście, jeśli nie chcesz odpowiadać, to nie ma sprawy. — Wzruszyła ramionami, choć tak naprawdę pragnęła dowiedzieć się prawdy.
— Nie daję już rady. — Spuściła głowę. — Wiem, że ona niedługo odejdzie, wiedziałam to już od początku, ale… — Zamknęła oczy. — Nie przeżyję tego, Ellie. Nie będę potrafiła. — Spod jej powiek wydostało się kilka łez, które wyznaczyły sobie drogę, wzdłuż twarzy.
— Jane. — Westchnęła cicho, nie wiedząc, co miała w tej sytuacji zrobić. — Gdzie ona teraz jest?
— W szpitalu. — Załkała. — A wiesz, co jest najgorsze? Przez ten czas, kiedy nie było mnie w szkole, siedziałam sama w domu bądź byłam u mamy, a co robił mój ukochany tatuś? Wyjeżdżał na spotkania, załatwiał jakieś sprawy na mieście, ale ani razu nie pojawił się u niej, nie wspominając nawet o powrocie do domu. Przychodził zaledwie na kilka minut i znów wychodził. Nie wiem, czy zdaje on sobie w ogóle sprawę z powagi tej sytuacji.
— Nie możesz tak myśleć — powiedziała stanowczo. — Twój tata może odczuwać to inaczej, niż ty, ale z pewnością przejmuje się twoją mamą. — Uśmiechnęła się pocieszająco. — Musisz z nim porozmawiać i wszystko sobie wyjaśnić. Inaczej się nie da.
— Nie dam rady. — Pokręciła głową, starając się być ciszej, ponieważ zaczęła przykuwać uwagę innych.
— Jane, nie możesz się tak łatwo poddać.
— A ty? Co byś zrobiła na moim miejscu?
— Moja mama… — Zamyśliła się na moment. — …tak naprawdę, to nie mam jej. — Wzruszyła ramionami, by pokazać, że ją to nie obchodziło. Oszukujesz samą siebie.
— J—jak to? O czym mówisz?
— Zostawiła mnie, gdy byłam mała i do teraz mieszkam z ciocią — odparła bezuczuciowo.
— I nie stara się z tym nic zrobić? — zapytała zaskoczona.
— Możemy o tym nie rozmawiać? — spytała, wymuszając sztuczny uśmiech.
— Um, tak, jasne — odparła zmieszana.
Cisza, która zapanowała między nimi była bardzo niekomfortowa. Żadna z nich nie wiedziała, jak rozmawiać ze sobą, by nie urazić drugiej w żaden sposób. Ellie upiła łyk herbaty, patrząc się na Jane, która również nie spuszczała z niej wzroku. W pewnej chwili obie zaśmiały się bez najmniejszego powodu, co nieco, rozluźniło napięcie między nimi. Jane westchnęła, nim postanowiła zabrać głos.
— Co sądzisz o Ruby? — spytała, przypominając sobie, że nawet o niej nie wspominała.
— Jest naprawdę w porządku, ale bywa trochę…
— Denerwująca? — Weszła jej w słowo, unosząc brew do góry.
— Tak, to chyba dobre określenie.
— Taki jej urok. — Zaśmiała się.
— Podobają mi się jej włosy, mają ładny kolor.
— Ciągle je farbuje. Na początku była brunetką, ale w tamtym roku spotkała, niejaką, Emily. Myślałam, że widziałam już wszystko, ale ona była naprawdę pokręconą osobą. Miała niebieskie, długie włosy z różowymi pasemkami, kilka tatuażów na szyi, które było bardzo widać, na rękach także, po prostu cała była w tym tuszu. — Pokręciła głową. — A o kolczykach wolę nie wspominać.
— Lubię tatuaże, sama mam kilka, ale bez przesady. — Wyraziła swoją opinię.
— Masz tatuaże? Gdzie? — Zainteresowała się dziewczyna.
— Na plecach i tutaj. — Wyciągnęła do niej prawą rękę, pokazując białą strzałkę na palcu wskazującym.
— Zastanawiałam się kiedyś nad wytatuowania sobie jakieś cytatu lub napisu, ale nie byłam wtedy pełnoletnia, a mój ojciec nie toleruje tatuaży. Co za gbur.
— Ej, nie mów tak — powiedziała rozbawiona. — Jak przyjdziesz do domu z tatuażem, to już nic nie zrobi. — Wzruszyła ramionami.
— Cóż, będzie kazał mi usunąć, a to boli, nie? — spytała, na co blondynka skrzywiła się nieco. Była to wystarczająca odpowiedź.


Cześć! Niestety — nie mam zbyt dobrych wiadomości. Coraz gorzej idzie mi pisanie i ogólnie blogosfera. Nie mam na to ochoty, muszę się zmuszać. Wiedziałam, że w końcu nastąpi ten moment, który często sprawiał, że kończyłam działalność bloga. Naprawdę chciałabym dokończyć tą historię, chociażby dla tych dwóch osób, które komentuję każdy rozdział. Dziękuje wam bardzo! Rozdziały mam napisane do przodu, za co mogę sobie podziękować. Zapisane mam na razie pięć rozdziałów, więc trochę jeszcze pociągnę, nie wiem jednak jak dalej. Naprawdę przepraszam, jeśli zawiodę. Trzymajcie się ciepło :*

3.19.2015

Rozdział 13



Beta: Aranel


W życiu stale szukamy wytłumaczenia. Marnujemy czas, usiłując się dowiedzieć dlaczego. Ale czasami nie ma żadnego dlaczego. I jakkolwiek smutno, by to brzmiało, do tego właśnie sprowadza się całe wytłumaczenie.


Przetarł oczy piąstkami, ziewając cicho. Rozejrzał się po pokoju, nim zeskoczył z łóżka i wyszedł z sypialni. Czuł się źle; bolała go głowa, zapewne miał gorączkę i dość głośno kasłał. Był pewien, że jest chory, jednak nie chciał przyjmować tego do wiadomości. Obiecał bliźniaczkom, że zabierze je na miasto i oprowadzi po okolicy, ponieważ nie znały Londynu tak dobrze, jak on. Chciał dotrzymać obietnicy, więc próbował udawać, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, choć nie było.
W momencie, gdy do kuchni weszła Katy, przybrał na twarz lekki uśmiech, by nie wzbudzać zbędnych podejrzeń. Nagle poczuł, jak robi mu się zimno, zaczął się trząść i stukać zębami. Kobieta spojrzała na niego z podniesioną brwią, po czym podeszła do niego i przyłożyła dłoń do czoła Oscara.
— Ktoś tu jest chory. — Westchnęła, bo naprawdę nie miała ochoty na dodatkowe problemy. — Będę musiała wziąć wolne, bez tego się raczej nie obędzie. — dodała. — A teraz idź do salonu, zaraz przygotuję ci miejsce do leżenia.
— Ale mamo — zaczął chłopiec. — Umówiłem się już z Daisy i Phoebe na zwiedzanie Londynu. Nie możesz mi tego zrobić — powiedział z wyrzutem.
— Chyba nie chcesz, żeby i one zachorowały, prawda? Lepiej będzie, jeśli wyleczysz się teraz, niż później. Przeziębienie zawsze może zamienić się w coś gorszego.
— Mogę chociaż do nich zadzwonić? — zapytał smutno.
— Oczywiście, a teraz pod kołdrę. — Zaśmiała się i przykryła go pierzyną.
Poczochrała jego włosy, nim wyszła z salonu. Gdy znalazła się w kuchni, wyjęła telefon z torebki i zadzwoniła do pracy, by wyjaśnić powód jej dzisiejszej nieobecności. Z lekkim uśmiechem odłożyła komórkę na stół i zabrała się za przygotowanie śniadania. Spojrzała na zegarek, który wskazywał już siódmą dwadzieścia. Niewiele myśląc poszła do pokoju Ellie w celu obudzenia jej. Przecież nie mogła spóźnić się do szkoły.
Otworzyła drzwi i weszła do środka. Blondynka leżała w łóżku zakopana pod kołdrą. Katy usiadła na materacu naprzeciwko dziewczyny i pogłaskała jej włosy. Nie wiedziała czy powinna tu przychodzić po wczorajszej rozmowie. Przełknęła ślinę i powiedziała:
— Ellie, wstawaj, spóźnisz się do szkoły — mówiła nieco głośniej, co szybko poskutkowało.
Osiemnastolatka otworzyła oczy, mrużąc je z powodu promieni słońca, przenikających przez niezasłonięte rolety. Kątem oka zerknęła na zegarek i w jednym momencie poderwała się z łóżka. Kobieta, nie spodziewając się tak gwałtownej reakcji, odskoczyła na bok. Patrzyła na zdenerwowaną blondynkę, która biegała po pokoju, jak szalona. Postanowiła zostawić ją samą, by zdążyła się przygotować.
Oscar oglądał bajki w salonie i nie zwracał uwagi na całą resztę otoczenia. W sumie, to Katy pasowało, ponieważ chłopak miał zajęcie i nie wymagał tak dużej uwagi.
Kiedy weszła do kuchni, dokończyła robić śniadanie i zaniosła je synowi. Minęła się z Ellie, która nawet nie zwróciła na nią uwagi. Było jej z tym naprawdę źle i z każdą upływającą minutą żałowała coraz bardziej. Przecież mogła nie kłamać i powiedzieć prawdę, może wtedy nie byłoby tak, jak jest teraz.
Wróciła się do kuchni, gdzie zastała blondynkę, siedzącą przy stole. Gdy zobaczyła ciotkę miała ochotę wyjść, jednak ta powstrzymała ją i usiadła naprzeciwko.
— Nie możesz mnie ignorować w nieskończoność — zaczęła.
— Jednak mogę — mruknęła.
 — Żałuję tego, naprawdę. Musisz zrozumieć, że było to dla mnie bardzo trudne i nie potrafiłam postąpić inaczej.
— Mogłaś, wybrałaś tylko inną drogę, tą łatwiejszą, jaką jest kłamstwo.
— Ellie, powiedz mi, co zrobiłabyś na moim miejscu? — zapytała, przekrzywiając głowę.
— To co powinnaś zrobić ty — powiedziałabym prawdę. Naprawdę nie rozumiem, po co poruszasz ten temat. Powiedziałam ci już wszystko to, co chciałam powiedzieć wczoraj. Dalsze rozmowy z tym związane są bez sensu. — Wstała od stołu i wyszła z domu.
Katy miała trochę czasu, by przemyśleć kilka istotnych spraw…


— Co chciałabyś dzisiaj robić? — usłyszała pytanie.
— Pójść do zoo albo do wesołego miasteczka albo na lody albo… — wymieniała, jednak przerwał jej ten sam głos.
— Kochanie, byłyśmy w zoo niecały tydzień temu, naprawdę chcesz znowu oglądać te same zwierzątka?
— Tak! — pisnęła wesoło. — Uwielbiam lwy, są prawie tak odważne, jak ja! — stwierdziła, a w samochodzie rozszedł się głośny śmiech. — Dlaczego się śmiejesz? Przecież jestem odważna. — Naburmuszona założyła ręce na wysokości klatki piersiowej.
— Nie powiedziałam, że nie jesteś. Jesteś bardzo odważna skarbie. — Biło od niej bardzo znajome ciepło i dziewczynka nie potrafiła się już dłużej gniewać. — Czyli jedziemy do zoo? — zapytała, znając już odpowiedź blondynki.
— Tak, tak! — ucieszyła się.

Poderwała się z łóżka, próbując zapanować nad oddechem i zbyt szybkim biciem serca. Przetarła czoło dłonią, czując, że jest ono mokre. Odgarnęła włosy z twarzy i odetchnęła głęboko, by ostatecznie się uspokoić. To znowu się działo. Myślała, że ma to za sobą i sen, który powtarzał się bardzo często, nie będzie jej już więcej nawiedzać. Bardzo się pomyliła.
Mimo, że przeżywała ten sen wiele razy wciąż nie mogła zauważyć twarzy osoby obok siebie. Wiedziała tylko tyle, że była to kobieta i, jak widać, bardzo jej znajoma. Odkąd pierwszy raz ta scena pojawiła się w jej głowie, zastanawiała się nad jej sensem. Przecież nie rozmawiałaby w ten sposób z kimś nieznajomym, to na pewno musiał być ktoś, kto znał ją bardzo dobrze. Tylko kim mogła być ta osoba?
Zwlekła się z łóżka i poszła do łazienki, gdzie odświeżyła się i wróciła do sypialni. Nie mogła pozbyć się z głowy snu, który dręczył ją zaledwie kilkanaście minut temu. Pamiętała, że często po obudzeniu się, była zdenerwowana i nie potrafiła się na niczym skupić. Tak też było i tym razem. Blondynka wyjęła z szafy byle jakie ubranie, po czym założyła je na siebie i wyszła z pokoju. Nie miała pojęcia, w jaki sposób uda jej się przeżyć ten dzień. Była naprawdę zestresowana.
Minęła się z ciotką i, jak zauważyła, Oscar leżał w salonie przykryty kołdrą i kilkoma kocami. Czyli jest chory — pomyślała. Katy zawsze o niego dbała, a jej opiekuńczość sięgała tego najwyższego stopnie właśnie wtedy, gdy widziała u niego oznaki choroby. Ellie naprawdę chciała mieć taką matkę, która zajmowałaby się nią, nawet, gdyby nie była chora. Jak na razie, były to tylko jej marzenia.
Nie miała ochoty na śniadanie, więc wzięła ze sobą jedynie jabłko. Usiadła jeszcze przez chwilę przy stole w momencie, gdy do kuchni weszła brunetka. Oczywiście, nie obyło się bez krótkiej i ciężkiej, dla dziewczyny, rozmowy. Nie chciała się z nią kłócić, ale ciężko było jej wybaczyć to wszystko. Nie potrafiła zrobić tego tak od razu.
Zabrała plecak z przedpokoju i wyszła z domu. Zdawała sobie sprawę, że do lekcji pozostawało jej około czterdzieści minut, jednak nie miała ochoty marnować tego czasu na leżenie w łóżku. Nie wiedząc, co ze sobą zrobić, udała się do parku, gdzie zajęła wolną ławkę. Zazwyczaj bywała tu trochę później, więc nieco zdziwiła ją obecność innych osób. Zaczynając od biegaczy, a kończąc na staruszkach, które, jak na swój wiek, przemieszczały się bardzo szybko. Pomimo obecności innych wciąż było cicho, tak, jak było zawsze.
Na końcu uliczki zauważyła jakąś postać; jej wzrok skierowany był właśnie na nią. Kiedy osoba zorientowała się, iż Ellie ją obserwuje, odwróciła się i odbiegła, zostawiając dziewczynę z milionem pytań. Przez chwilę próbowała wmówić sobie, że to tylko jej wyobraźnia, jednak spostrzegła małą kartkę, leżącą na ziemi w miejscu, gdzie wcześniej przebywał nieznajomy bądź nieznajoma. Wstała z ławki i podbiegła w stronę kawałka papieru, po czym podniosła, oglądając go na wszystkie możliwe strony.
Dopiero po dobrych kilku minutach zauważyła niewyraźnie zapisany adres. W momencie ją olśniło. Przecież ten dom znajduje się niedaleko jej! Postanowiła, że po zajęciach przejdzie się po okolicy. Tak po prostu.
— Co robisz tutaj tak wcześnie? — usłyszała za sobą, przez co zatrzęsła się. Nie spodziewała się tu nikogo.
— Um... — zaczęła, jednak nie wiedziała, co ma w tej chwili odpowiedzieć.
— Więc? — Podniósł jedną brew do góry.
— Ja… po prostu miałam ochotę się przejść — palnęła. — A ty?
— Odprowadzałem siostry do szkoły i wolałem iść tędy, niż dookoła miasta — powiedział.
— Aha — mruknęła.
— Jak się czujesz po sobocie? — zapytał, przez co dziewczyna zmrużyła oczy.
— Nie wiem o czym mówisz, Louis.
— Może nie pamiętasz. — Zaśmiał się.
— Co?
— Naprawdę nic sobie nie przypominasz? Nic, a nic? — spytał, na co pokręciła głową. — Spotkaliśmy się w klubie, a potem pomagałem twojemu, przemiłemu, koledze doprowadzić cię do samochodu, wtedy już spałaś.
— Oh, ja nic nie pamiętam. — Zażenowana spuściła głowę.
— To normalne. — Wzruszył ramionami.
— Powiedzmy.
— Szkoda, że nie widziałaś, jak Alice wylądowała na ziemi. — Zaśmiał się, a Ellie, dopiero po chwili, razem z nim.
— Chciałabym to zobaczyć.
— Jakiś chłopak ją popchnął, nie utrzymała równowagi i po chwili leżała na środku parkietu. — Parsknął śmiechem.
Blondynka usiadła z powrotem na ławce, tym razem obok Louisa, który chwytał to nowe tematy, byleby utrzymać rozmowę. Dziewczyna mogła stwierdzić, że mu się udało.
— Myślę, że musimy iść. — Przerwała chłopakowi, podczas gdy ten wygłaszał swoje poglądy na temat zdrowej żywności. — Za piętnaście minut mamy chemie.
— Jak ten czas szybko zleciał — mruknął pod nosem, myśląc, że Ellie nie usłyszała.
Kiedy dotarli na dziedziniec liceum, Louis został ‘porwany’ przez Josha i pociągnięty w stronę całkiem dużej grupy nastolatków, która znajdowała się niedaleko wejścia do budynku. Posłał jej przepraszające spojrzenie, po czym zniknął w tłumie. Westchnęła cicho, nim weszła do szkoły. Udała się w stronę szafek i wyjęła potrzebne książki. Usiadła pod klasą, coraz bardziej się niecierpliwiąc.
Brak obecności Jane bardzo jej doskwierał. Blondynka, odkąd się znały, przychodziła tutaj znacznie wcześniej, niż ona i czekała na Ellie. Nie było jej, gdy zadzwonił dzwonek, więc dziewczyna wyjęła telefon i napisała do niej krótką wiadomość, a następnie schowała go na miejsce. Przez resztę dnia Jane nie pojawiła się w szkole i nie odpisała na żadnego sms—a osiemnastolatki. Dziewczyna była naprawdę zmartwiona…

Jane od rana biegała po domu w celu zabrania wszystkich potrzebnych jej rzeczy. Była bardzo przygnębiona i rozbita. Po wczorajszej wiadomości od ojca, który nie zezwolił jej jechać do matki, nie zasnęła nawet na moment. Siedziała w swojej sypialni, wspominając wszystkie chwile z nią spędzone i z każdą chwilą wylewała coraz więcej łez. Nie chciała, by odeszła, sam brak jej w domu bardzo odczuwała, a co dopiero, gdy była na drugim końcu miasta w szpitalu. Gdyby mogła, nie poszłaby do klubu, nie zostawiła jej, jednak nie mogła cofnąć czasu. Co się stało, to się nie odstanie.
Ojciec Jane, zaledwie pięć minut temu, oznajmił jej, iż wybiera się do Sarah. Oczywiście, skomentowała to kilkoma brzydkimi słowami, które miała nadzieję, że usłyszał. Spakowała wszystkie potrzebne rzeczy i wyszła z domu, zamykając drzwi na klucz. Wsiadła do samochodu, nim pojawił się Arthur. Odpalił auto, chcąc jak najszybciej dotrzeć do szpitala.
Może nie okazywał tego córce, jednak naprawdę martwił się o żonę. Bał się, że gdy jej zabraknie, nie poradzi sobie już w niczym i zostanie sam do końca swojego, trzeba dodać — marnego, życia. To ona rozjaśniała jego dzień, kiedy miał ochotę rzucić wszystko w cholerę, to ona go pocieszała, to ona go kochała, a on kochał ją. Wiedział, że Sarah nie zostało za wiele czasu i, dlatego nie chciał, by Jane często opuszczała dom. Zdawał sobie sprawę, iż jego córka i żona były ze sobą silnie związane i nie chciał sobie nawet wyobrażać rozpaczy blondynki. Odkąd dowiedział się, że kobieta jest chora, starał się, jak tylko mógł, by często być w domu i po prostu spędzać z nią czas, którego wciąż brakowało. Nie chciał stracić kogoś, kogo kochał.
W jego oczach zbierało się coraz więcej łez, którym nie pozwalał wypłynąć. Nie chciał, by ktokolwiek widział, jak płacze. Był żałosny i dobrze to wiedział, zależało mu tylko na tym, aby inni nie byli tego świadomi. Dla niego było to już zdecydowanie za dużo.
W momencie, gdy zaparkował, jako pierwsza z samochodu wysiadła Jane i czym prędzej pobiegła do szpitala. Mężczyzna trzasnął drzwiami, mając ochotę się na czymś wyżyć. Wziął kilka głębszych oddechów i wszedł do środka, gdzie przy recepcji zauważył córkę, kłócącą się z pielęgniarką.
— Nie mogę udzielić panience żadnych informacji — powiedziała kobieta, odwracając się do niej tyłem.
— To moja matka! Dlaczego nie może pani tego zrozumieć! — Podniosła głos.
— Przykro mi, taki regulamin. — Wzruszyła ramionami.
— To jakieś kpiny! Trudno, sama ją znajdę. — Ruszyła z miejsca, chcąc iść w stronę sal, jednak pielęgniarka ją powstrzymała.
— Za chwilę wezwę ochronę, jeśli się nie uspokoisz — odparła, trzymając jej ramię.
— Tato — pisnęła, widząc Arthura.
— Spokojnie, pani Nelson, to moja córka — powiedział, mierząc ją uważnie wzrokiem.
— Um, nie miałam pojęcia. — Spuściła głowę i odeszła.
— Nie miała pojęcia — prychnęła dziewczyna.
— Chodź już. — Chwycił jej dłoń i poprowadził w stronę sali, gdzie znajdowała się Sarah.
Zapukał, nim wszedł do środka. Jane w ekspresowym tempie znalazła się przy matce. Zauważył, jak po jej policzkach spływają łzy, jedna po drugiej. Sam czuł, że już dłużej nie wytrzyma, więc wyszedł po cichu z pomieszczenia. Usiadł na plastikowym krzesełku, schował twarz w dłonie, a z jego ust wydobył się głośny szloch. Nie chciał końca… 
Kurde! (Niezbyt miłe powitanie). Coraz mniej czasu na pisanie rozdziałów, ledwo się dziś wyrobiłam. Postaram się napisać kolejny weekend, ale, jak na razie, nie idzie mi to za dobrze. Przepraszam was, jeśli rozdział pojawi się z jakimś opóźnieniem. Chyba za dużo na siebie wzięłam (znowu) i mam za mało czasu wolnego. Oby coś się poprawiło, bo jeśli nie, to z blogiem będzie kiepsko...

3.12.2015

Rozdział 12



Beta: Aranel

Czy w takim razie szczęście jest tylko stanem umysłu? Czy to my sami tworzymy problemy albo źle radzimy sobie z tymi, które mamy?



Jęknęła cicho w poduszkę, czując, jak jej głowa pulsuje od bólu. Przekręciła się na plecy, wciąż nie otwierając oczu. Usłyszała głośne mruknięcie, przez co momentalnie podniosła się do pozycji siedzącej. Nie było to dobre dla jej głowy, która zaczęła boleć jeszcze bardziej. Rozejrzała się wokół, dostrzegając Jane na łóżku pod ścianą i jakiegoś chłopaka obok siebie. Zaraz co? Przyjrzała się mu dokładniej i dopiero po chwili przypomniała sobie, kim był owy człowiek. Ethan, z lekko otwartą buzią i ręką, zwisającą z łóżka wyglądał dość dziecinnie i bardzo zabawnie. Pokręciła głową, chichocząc pod nosem.
Zdała sobie jednak sprawę, że nie wiedziała, gdzie aktualnie przebywała. W niczym nie przypominało to jej sypialni ani żadnego pokoju w domu. Nie miała zielonego pojęcia, w, jaki sposób tu dotarła, co robi tu Ethan i dlaczego Jane spadła z łóżka. Chwila.
Blondynka leżała teraz na podłodze z otwartymi oczami. Brunet, który obudził się dosłownie przed chwilą, przez dość głośny upadek dziewczyny, nie wiedział co się dzieje. Rozglądał się po pokoju, szukając tego, co spowodowało jego przebudzenie. Spojrzał na Jane i zaczął się śmiać, co nie uszło jej uwadze. Chwyciła poduszkę, leżącą blisko niej i z całej siły rzuciła nią w chłopaka. Jasiek wylądował na jego twarzy, a następnie na podłodze. Ethan pokręcił głową z politowaniem, w między czasie sięgając po poduszkę. Dziewczyna ziewnęła w momencie, gdy chłopak zamachnął się, celując w jej głowę. Spojrzała na niego morderczym wzrokiem, na co on wzruszył tylko ramionami. Ellie śmiała się po cichu, nie chcąc przerywać im ‘zabawy’.
— Dlaczego nie zabroniłaś mu tego zrobić? — Skierowała to pytanie do blondynki.
— Może dlatego, że wolałam się z was trochę pośmiać. — Uśmiechnęła się do niej, przez co i ona dostała w twarz poduszką. — No wiesz co?
— Jestem głodna — mruknęła, zupełnie ignorując dziewczynę.
— W sumie, to ja też trochę. — Chwyciła się za brzuch ze smutną miną.
— Tak w ogóle, to gdzie jesteśmy? — spytała, a Ellie dziękowała jej za to.
— W hotelu— odpowiedział Ethan.
— Nie wyjechaliśmy jeszcze z Londynu, prawda? — spytała zdenerwowana i podeszła do okna.
— Jesteśmy w hotelu, w którym zatrzymaliśmy się na kilka dni, by ci nie przeszkadzać. — Wzruszył ramionami chłopak.
— Nie przeszkadzalibyście. — Uśmiechnęła się. — A reszta?
— Co „reszta”?
— Gdzie są? — Wywróciła oczami.
— Tam. — Wskazał głową na drzwi naprzeciwko i ziewnął.
— Może zrobimy im jakąś fajną pobudkę, co wy na to? — zaproponowała Jane.
— Jestem za.
— Ellie?
— To co robimy? — zgodziła się.
— Standardowo, co Ethan? — Podniosła jedną brew ku górze, na co chłopak przytaknął. — Więc, gdzie jest łazienka.
— Chodźcie.
Jak najciszej wstał z łóżka i zaprowadził je do toalety. Znalazł trzy, całkiem duże kubki, do których wlał zimną wodę, po czym wraz z blondynkami ruszyli w stronę pokoju, w którym znajdowała się reszta przyjaciół. Otworzyli powoli drzwi, a każdy ustawił się przy łóżku i dopiero na odpowiedni sygnał, przechylili naczynia, wylewając całą zawartość na twarze śpiących. Najszybciej zareagowała Ruby, która wstała z materaca, piszcząc, Mary zaraz po niej, natomiast Charlie uchylił tylko jedno oko i patrzył się na Ethana, który nie był wcale zdziwiony jego zachowaniem. Machnął ręką, podając mu kubek i wychodząc z pokoju.
— Co to do cholery było? — Ruby była lekko mówiąc — wkurzona.
— Pobudka! — Zaśmiała się Jane.
— Co ja ci człowieku w życiu złego zrobiłam, co?
— W zasadzie, to…
— Nie kończ. — Zaśmiała się, a blondynka razem z nią.
— Musimy pójść coś zjeść, bo jestem naprawdę głodna — dodała.
— Przydałoby się jakieś śniadanie — przyznała jej rację, już nie zdenerwowana, czerwono włosa. Planowała tylko, jak się zemścić.
— Bufet na dole, więc na co czekamy?
— Ale pójdziemy tam tak? — spytała Ellie, wskazując na swoją sukienkę.
— Jeżeli chcesz mogę dać ci coś do przebrania — powiedziała Ruby, pochylając się nad walizką i wyjmując z niej jeansy oraz koszulkę. — Spodnie mogą być trochę za duże, ale nie będzie aż tak źle.
— Dziękuje. — Uśmiechnęła się i poszła w łazienki, w której założyła czyste ubrania i doszła do nich w momencie, w którym wychodzili z pokoju.
Zjechali windą na najniższe piętro, w międzyczasie rozmawiając z chłopakami, o tym, co wydarzyło się wczoraj. Naprawdę, żadna z nich nic nie pamiętała. Weszli do sali, w której przebywało już kilka osób. Przywitali się i poszli w stronę bufetu, by wybrać sobie śniadanie.

***

— Chyba na nas już czas, co Ellie? — zwróciła się do dziewczyny.
— Co? Zostańcie jeszcze — zaprotestowała Ruby.
— I tak się zasiedziałyśmy — odparła blondynka, wstając z łóżka. — Jutro szkoła. — Na jej twarz wkradł się grymas.
— Mi to nie przeszkadza, naprawdę. — Położyła dłoń na jej ramieniu.
— Chciałabym zostać, ale… muszę już wracać, sami wiecie dlaczego,  przepraszam. — Westchnęła.
— Kiedy zamierzasz nas odwiedzić?
— Nie mam teraz do tego głowy, być może za miesiąc, dwa. Na pewno niedługo.
— Koniecznie weź ze sobą Ellie. — Uśmiechnęła się i przytuliła Jane.
— Jeśli będzie chciała, to oczywiście. — Odwzajemniła uścisk z większą siłą.
— Co ja bez ciebie zrobię? — Westchnęła.
— Poradzisz sobie, wiem to — mruknęła w jej włosy.
— Nie lubię się żegnać. — Wzruszyła ramionami, a jej oczy lekko się zaszkliły. — Naprawdę, tego nienawidzę.
Nie chciała ponownie opuszczać Jane. Znały się od małego i od tamtych czasów były niemalże nierozłączne. Ruby nie chciała, by blondynka widziała, jak płacze, przecież była pewna siebie i nic nie powinno jej rozczulać. Nie tym razem. Powstrzymywała łzy przed wypłynięciem, tak naprawdę, tylko Charlie wiedział, jak czuła się teraz czerwono włosa.
Podszedł do niej i objął w tali, uśmiechając się do niej smutno. Mu też było przykro, z każdym z nich był bardzo zżyty i nie wyobrażał sobie, że Jane może gdziekolwiek wyjechać. Nikt, prócz niego, nie widział radości w oczach Ruby, gdy oznajmił jej, że pojadą do Londynu. Była wtedy taka szczęśliwa, bo nareszcie mogła zobaczyć przyjaciółkę, a to było dla niej najważniejsze, by chociaż przez chwilę z nią pobyć. To wszystko.
— Ellie, nie mamy jeszcze twojego numeru. — Ethan postanowił przerwać tą niezręczną ciszę.
— Um. — Rozejrzała się w poszukiwaniu jakiejś kartki, na której mogłaby go zapisać. — Masz może kartkę i coś do pisania?
— Mam długopis. — Podał jej przedmiot. — Ale kartki nie.
Blondynka pomyślała przez chwilę. Podniosła rękę chłopaka do góry i napisała na niej swój numer. Uśmiechnęła się do niego i oddała długopis.
— Kreatywne — stwierdziła Ruby.
— Zobaczymy się za niedługo? — zapytała Jane.
— Oczywiście, ale tym razem ty przyjeżdżasz do Glasgow.
— Co tylko chcesz. — Mrugnęła do niej. —To… Cześć — Pomachała im i razem z Ellie opuściły pokój hotelowy.
Po policzku Ruby spłynęła jedna łza, a zaraz potem kolejna i kolejna. Uśmiech jednak nie znikał z jej twarzy, bo wiedziała, że Jane nie zapomni o niej. Działało to w obie strony.

***

Blondynka wysiadła z taksówki, dziękując mężczyźnie za pomoc. Przeszła przez furtkę i znalazła się w domu. O dziwo, drzwi były otwarte. Gdy zdejmowała buty, poczuła, jak ktoś przytula ją mocno do siebie.
— Dziecko, gdzie ty byłaś całą noc. Nawet dodzwonić się do ciebie nie mogłam — usłyszała ciotkę, która wciąż nie wypuszczała jej z uścisku.
— Napisałam tobie, że prawdopodobnie wrócę dopiero nad ranem. — Odsunęła się od niej nieznacznie.
— Co nie zwalnia cię, z wysłania do mnie chociaż jednego smsa.
— Zapomniałaś już, że mam osiemnaście lat?
— A, więc jesteś już tak dorosła, że możesz robić wszystko, co ci się podoba?
— Ja…
Jeden głupi sms, że wszystko jest okej. Może wtedy zasnęłabym spokojnie. — Westchnęła. — Ellie, martwię się o ciebie.
— Nic mi nie jest, widzisz? Jestem cała. Idę do siebie — burknęła, ruszając w stronę schodów.
— Nie skończyłam jeszcze.
— Ale ja tak — powiedziała stanowczo.
— Dlaczego taka jesteś? Zmieniasz się. Nie rozmawiasz ze mną, wręcz unikasz. Nie wiem, co zrobiłam nie tak. — Pokręciła głową.
— Kłamstwa, jednak nie są najlepszym rozwiązaniem, co? — palnęła, nim zdążyła ugryźć się w język.
— O czym mówisz? — Jej serce biło, jak oszalałe i miała wrażenie, że dziewczyna też to słyszała.
— Dobrze wiesz o czym mówię! — Podniosła głos. — Jesteś taka sama, jak moja matka — warknęła.
— Ellie, naprawdę nie wiem, o co ci chodzi.
— Imię Jay coś ci mówi? — Była zła, bardzo zła. — A data: dwudziesty czwarty marca przypomina ci o czymś? Dlaczego to ja wiem najmniej o swoim życiu, co? — Wręcz wyszeptała ostatnie zdanie.
— Skąd o tym wiesz? — spytała, na co dziewczyna prychnęła głośno.
— Zamiast mi wszystko wytłumaczyć, pytasz skąd to wiem? Czy ty siebie w ogóle słyszysz? Myślałam, że chociaż tobie mogę zaufać i być pewna, że mnie nie zawiedziesz. I wiesz co? Bardzo się pomyliłam.
— Ellie…
— Zawiodłyście mnie. I ty i matka. Wszyscy. I gdyby nie ta kobieta, to z pewnością dalej bym ci wierzyła. Nie tym razem. Przez osiem lat mnie okłamywałyście. Nie zasługiwałam na prawdę?
— To nie tak…
— Nie chcę już z tobą o tym rozmawiać, skąd mam wiedzieć, że znowu nie zaczniesz ściemniać? Już ci nie wierzę.
— Musisz mnie wysłuchać, Ellie — powiedziała błagalnie.
Dziewczyna pokręciła głową i pobiegła prosto do swojego pokoju. Ten dzień zapowiadał się całkiem dobrze, jednak Katy musiała to popsuć. Blondynka nie żałowała swoich słów, no może trochę. Nie chciała kłócić się z ciotką, ale nie mogła też jej przebaczyć tak od razu. Przecież mogła powiedzieć jej prawdę, wolała dowiedzieć się o tym wcześniej, niż osiem lat później. Dwudziesty czwarty marca. Wiedziała o tym tylko tyle, ile usłyszała od Katy i Jay, oczywiście, podczas podsłuchiwania ich. No tak, to, co zrobiła Ellie nie było też dobrym rozwiązaniem, jednak one też nie były bez winy, prawda?
Planowała nie wychodzić ze swojej sypialni przez resztę dnia. Jedzenie przecież nie jest tak ważne. Obędzie się i bez tego. Starała się nie myśleć o tej rozmowie, próbowała zastąpić swoje myśli czymś przyjemniejszym. Wczorajsze spotkanie było całkiem przyjemne.

***

Katy patrzyła tylko, jak blondynka odchodzi. Wiedziała, że ją straciła. Żałowała, bo nie powiedziała jej prawdy. Próbowała się jednak usprawiedliwić. Jak miała wytłumaczyć jedenastoletniemu dziecku, że miało bardzo ciężki wypadek, którego mogło nie przeżyć, że nie pamiętało, co się działo z nim wcześniej? Co miała wtedy zrobić? Nie chciała sprzeciwiać się siostrze, która kategorycznie zabraniała jej powiedzieć Ellie o tym wszystkim. Była jej córką, o którą dbała, a przynajmniej starała się dbać. Była jej matką i to ona decydowała o jej życiu, choć nie miały i nie mają zbyt dobrego kontaktu. Kiedyś blondynka nie rozumiała, dlaczego mieszka z ciocią, a nie z mamą. Kiedyś wierzyła we wszystko to, co jej mówiono…

***

Jane wysiadła z taksówki i udała się prosto do swojego domu. Zdjęła buty i poszła do kuchni, w celu napicia się wody. Głowa wciąż ją bolała. Chwyciła butelkę i wzięła kilka większych łyków. Odstawiła ją na miejsce, po czym usiadła na blacie, machając nogami w powietrzu. Zamknęła oczy, chcąc uspokoić się na moment. Przez całą drogę myślała o Ruby, o tym w jakim stanie ją zobaczyła. Zobaczyła to zupełnie przez przypadek…
Kiedy znalazła się wewnątrz windy, przypomniało jej się, że nie pożegnała się z Ethanem. Nie chciała wyjechać bez, choćby, zamienienia ze sobą kilku słów. Powiedziała o tym Ellie i jak najszybciej pobiegła do pokoju. Drzwi były lekko uchylone, więc wszystkie głosy stamtąd docierały do niej.
— Po co jechała do tego cholernego Londynu. Nie miała przecież tak źle w Glasgow, prawda?? — mówiła Ruby, pociągając przy tym nosem.
— Wiesz, że to nie od niej zależało, gdzie zostanie.
— Przecież ma już te osiemnaście lat i może sama decydować o sobie.
— Ty też chciałabyś być blisko z rodzicami, gdyby wyjeżdżali gdziekolwiek. Wiesz, że pani Simpson jest chora, a Jane chciała z nią spędzić, jak najwięcej czasu, póki jeszcze może.
— Wiem, ale... ja tak bardzo za nią tęsknię, jest moją przyjaciółką, prawie, że siostrą. Gdybym mogła to zamieszkałabym tu, ale... w Glasgow mam wszystko i nie wiem, czy dałabym radę wszystkich opuszczać. — Załkała.
— Teraz wiesz, co czuła Jane, gdy wyjeżdżała...
Szybko zrezygnowała z wejścia do środka i wróciła do Ellie, której, oczywiście, wszystko opowiedziała.
Było jej naprawdę przykro. Ruby płakała i to z jej powodu. Czuła się naprawdę źle, ponieważ nie mogła nic zrobić, by temu zaradzić. Owszem, chciała wrócić do poprzedniego miasta, jednak nie chciała też opuszczać mamy. Z drugiej strony, zdążyła już zaklimatyzować się tutaj i całkiem jej się tu podobało. Była rozdarta.
— O, wróciłaś — usłyszała oschły ton ojca, który towarzyszył jej już od dłuższego czasu.
— Owszem — odparła, utrzymując z nim kontakt wzrokowy. — Gdzie mama?
— Teraz się interesujesz?
— Słucham?
— Mam powtórzyć?
— Wiesz, że przyjechałam tutaj tylko ze względu na nią. Jak możesz w ogóle tak mówić?
— Jane, nie chciałem żebyś wychodziła wczoraj wieczorem, nie posłuchałaś mnie.
— Dlaczego nie chciałeś? Jestem dorosła, tato.
— Mama czuła się wczoraj trochę gorzej i...
— Gdzie ona jest? — zapytała wystraszona.
— W szpitalu. 

Cześć! No i mamy rozdział dwunasty? Jak wam się podoba? Mam dla was pewną informację, od teraz, rozdziały będą pojawiały się co tydzień w piątki, ze względu na bardzo napięty grafik w tygodniu. Nie dośćże chodzę na korki z matematyki i angielskiego, to jeszcze zapisałam się do drużyny piłki nożnej. Od czegoś trzeba zacząć, prawda? A wy co robicie w wolnym czasie, trenujecie coś? Miłego dnia ;*

Obserwatorzy

Akcja

Obserwuję Nie Spamuję