Beta:
Aranel
W życiu stale szukamy wytłumaczenia. Marnujemy czas, usiłując się dowiedzieć dlaczego. Ale czasami nie ma żadnego dlaczego. I jakkolwiek smutno, by to brzmiało, do tego właśnie sprowadza się całe wytłumaczenie.
Przetarł oczy
piąstkami, ziewając cicho. Rozejrzał się po pokoju, nim zeskoczył z łóżka i
wyszedł z sypialni. Czuł się źle; bolała go głowa, zapewne miał gorączkę i dość
głośno kasłał. Był pewien, że jest chory, jednak nie chciał przyjmować tego do
wiadomości. Obiecał bliźniaczkom, że zabierze je na miasto i oprowadzi po okolicy,
ponieważ nie znały Londynu tak dobrze, jak on. Chciał dotrzymać obietnicy, więc
próbował udawać, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, choć nie było.
W
momencie, gdy do kuchni weszła Katy, przybrał na twarz lekki uśmiech, by nie
wzbudzać zbędnych podejrzeń. Nagle poczuł, jak robi mu się zimno, zaczął się
trząść i stukać zębami. Kobieta spojrzała na niego z podniesioną brwią, po czym
podeszła do niego i przyłożyła dłoń do czoła Oscara.
— Ktoś tu
jest chory. — Westchnęła, bo naprawdę nie miała ochoty na dodatkowe problemy. —
Będę musiała wziąć wolne, bez tego się raczej nie obędzie. — dodała. — A teraz
idź do salonu, zaraz przygotuję ci miejsce do leżenia.
— Ale mamo
— zaczął chłopiec. — Umówiłem się już z Daisy i Phoebe na zwiedzanie Londynu.
Nie możesz mi tego zrobić — powiedział z wyrzutem.
— Chyba
nie chcesz, żeby i one zachorowały, prawda? Lepiej będzie, jeśli wyleczysz się
teraz, niż później. Przeziębienie zawsze może zamienić się w coś gorszego.
— Mogę chociaż
do nich zadzwonić? — zapytał smutno.
—
Oczywiście, a teraz pod kołdrę. — Zaśmiała się i przykryła go pierzyną.
Poczochrała
jego włosy, nim wyszła z salonu. Gdy znalazła się w kuchni, wyjęła telefon z
torebki i zadzwoniła do pracy, by wyjaśnić powód jej dzisiejszej nieobecności.
Z lekkim uśmiechem odłożyła komórkę na stół i zabrała się za przygotowanie
śniadania. Spojrzała na zegarek, który wskazywał już siódmą dwadzieścia.
Niewiele myśląc poszła do pokoju Ellie w celu obudzenia jej. Przecież nie mogła
spóźnić się do szkoły.
Otworzyła
drzwi i weszła do środka. Blondynka leżała w łóżku zakopana pod kołdrą. Katy
usiadła na materacu naprzeciwko dziewczyny i pogłaskała jej włosy. Nie
wiedziała czy powinna tu przychodzić po wczorajszej rozmowie. Przełknęła ślinę
i powiedziała:
— Ellie,
wstawaj, spóźnisz się do szkoły — mówiła nieco głośniej, co szybko
poskutkowało.
Osiemnastolatka
otworzyła oczy, mrużąc je z powodu promieni słońca, przenikających przez
niezasłonięte rolety. Kątem oka zerknęła na zegarek i w jednym momencie
poderwała się z łóżka. Kobieta, nie spodziewając się tak gwałtownej reakcji,
odskoczyła na bok. Patrzyła na zdenerwowaną blondynkę, która biegała po pokoju,
jak szalona. Postanowiła zostawić ją samą, by zdążyła się przygotować.
Oscar
oglądał bajki w salonie i nie zwracał uwagi na całą resztę otoczenia. W sumie, to
Katy pasowało, ponieważ chłopak miał zajęcie i nie wymagał tak dużej uwagi.
Kiedy
weszła do kuchni, dokończyła robić śniadanie i zaniosła je synowi. Minęła się z
Ellie, która nawet nie zwróciła na nią uwagi. Było jej z tym naprawdę źle i z
każdą upływającą minutą żałowała coraz bardziej. Przecież mogła nie kłamać i
powiedzieć prawdę, może wtedy nie byłoby tak, jak jest teraz.
Wróciła
się do kuchni, gdzie zastała blondynkę, siedzącą przy stole. Gdy zobaczyła
ciotkę miała ochotę wyjść, jednak ta powstrzymała ją i usiadła naprzeciwko.
— Nie
możesz mnie ignorować w nieskończoność — zaczęła.
— Jednak
mogę — mruknęła.
— Żałuję tego, naprawdę. Musisz zrozumieć, że
było to dla mnie bardzo trudne i nie potrafiłam postąpić inaczej.
— Mogłaś,
wybrałaś tylko inną drogę, tą łatwiejszą, jaką jest kłamstwo.
— Ellie,
powiedz mi, co zrobiłabyś na moim miejscu? — zapytała, przekrzywiając głowę.
— To co
powinnaś zrobić ty — powiedziałabym prawdę. Naprawdę nie rozumiem, po co
poruszasz ten temat. Powiedziałam ci już wszystko to, co chciałam powiedzieć
wczoraj. Dalsze rozmowy z tym związane są bez sensu. — Wstała od stołu i wyszła
z domu.
Katy miała
trochę czasu, by przemyśleć kilka istotnych spraw…
— Co chciałabyś dzisiaj robić? — usłyszała pytanie.
— Pójść do zoo albo do wesołego miasteczka albo
na lody albo… — wymieniała, jednak przerwał jej ten sam głos.
— Kochanie, byłyśmy w zoo niecały tydzień temu,
naprawdę chcesz znowu oglądać te same zwierzątka?
— Tak! — pisnęła wesoło. — Uwielbiam lwy, są
prawie tak odważne, jak ja! — stwierdziła, a w samochodzie rozszedł się głośny
śmiech. — Dlaczego się śmiejesz? Przecież jestem odważna. — Naburmuszona
założyła ręce na wysokości klatki piersiowej.
— Nie powiedziałam, że nie jesteś. Jesteś bardzo
odważna skarbie. — Biło od niej bardzo znajome ciepło i dziewczynka nie
potrafiła się już dłużej gniewać. — Czyli jedziemy do zoo? — zapytała, znając
już odpowiedź blondynki.
— Tak, tak! — ucieszyła się.
Poderwała
się z łóżka, próbując zapanować nad oddechem i zbyt szybkim biciem serca.
Przetarła czoło dłonią, czując, że jest ono mokre. Odgarnęła włosy z twarzy i
odetchnęła głęboko, by ostatecznie się uspokoić. To znowu się działo. Myślała,
że ma to za sobą i sen, który powtarzał się bardzo często, nie będzie jej już
więcej nawiedzać. Bardzo się pomyliła.
Mimo, że
przeżywała ten sen wiele razy wciąż nie mogła zauważyć twarzy osoby obok
siebie. Wiedziała tylko tyle, że była to kobieta i, jak widać, bardzo jej
znajoma. Odkąd pierwszy raz ta scena pojawiła się w jej głowie, zastanawiała
się nad jej sensem. Przecież nie rozmawiałaby w ten sposób z kimś nieznajomym,
to na pewno musiał być ktoś, kto znał ją bardzo dobrze. Tylko kim mogła być ta
osoba?
Zwlekła
się z łóżka i poszła do łazienki, gdzie odświeżyła się i wróciła do sypialni.
Nie mogła pozbyć się z głowy snu, który dręczył ją zaledwie kilkanaście minut
temu. Pamiętała, że często po obudzeniu się, była zdenerwowana i nie potrafiła
się na niczym skupić. Tak też było i tym razem. Blondynka wyjęła z szafy byle
jakie ubranie, po czym założyła je na siebie i wyszła z pokoju. Nie miała
pojęcia, w jaki sposób uda jej się przeżyć ten dzień. Była naprawdę
zestresowana.
Minęła się
z ciotką i, jak zauważyła, Oscar leżał w salonie przykryty kołdrą i kilkoma
kocami. Czyli jest chory — pomyślała.
Katy zawsze o niego dbała, a jej opiekuńczość sięgała tego najwyższego stopnie
właśnie wtedy, gdy widziała u niego oznaki choroby. Ellie naprawdę chciała mieć
taką matkę, która zajmowałaby się nią, nawet, gdyby nie była chora. Jak na
razie, były to tylko jej marzenia.
Nie miała
ochoty na śniadanie, więc wzięła ze sobą jedynie jabłko. Usiadła jeszcze przez
chwilę przy stole w momencie, gdy do kuchni weszła brunetka. Oczywiście, nie
obyło się bez krótkiej i ciężkiej, dla dziewczyny, rozmowy. Nie chciała się z
nią kłócić, ale ciężko było jej wybaczyć to wszystko. Nie potrafiła zrobić tego
tak od razu.
Zabrała
plecak z przedpokoju i wyszła z domu. Zdawała sobie sprawę, że do lekcji
pozostawało jej około czterdzieści minut, jednak nie miała ochoty marnować tego
czasu na leżenie w łóżku. Nie wiedząc, co ze sobą zrobić, udała się do parku,
gdzie zajęła wolną ławkę. Zazwyczaj bywała tu trochę później, więc nieco
zdziwiła ją obecność innych osób. Zaczynając od biegaczy, a kończąc na staruszkach,
które, jak na swój wiek, przemieszczały się bardzo szybko. Pomimo obecności
innych wciąż było cicho, tak, jak było zawsze.
Na końcu uliczki
zauważyła jakąś postać; jej wzrok skierowany był właśnie na nią. Kiedy osoba
zorientowała się, iż Ellie ją obserwuje, odwróciła się i odbiegła, zostawiając
dziewczynę z milionem pytań. Przez chwilę próbowała wmówić sobie, że to tylko jej
wyobraźnia, jednak spostrzegła małą kartkę, leżącą na ziemi w miejscu, gdzie
wcześniej przebywał nieznajomy bądź nieznajoma. Wstała z ławki i podbiegła w
stronę kawałka papieru, po czym podniosła, oglądając go na wszystkie możliwe
strony.
Dopiero po
dobrych kilku minutach zauważyła niewyraźnie zapisany adres. W momencie ją
olśniło. Przecież ten dom znajduje się niedaleko jej! Postanowiła, że po
zajęciach przejdzie się po okolicy. Tak po prostu.
— Co
robisz tutaj tak wcześnie? — usłyszała za sobą, przez co zatrzęsła się. Nie
spodziewała się tu nikogo.
— Um... —
zaczęła, jednak nie wiedziała, co ma w tej chwili odpowiedzieć.
— Więc? —
Podniósł jedną brew do góry.
— Ja… po
prostu miałam ochotę się przejść — palnęła. — A ty?
—
Odprowadzałem siostry do szkoły i wolałem iść tędy, niż dookoła miasta —
powiedział.
— Aha —
mruknęła.
— Jak się
czujesz po sobocie? — zapytał, przez co dziewczyna zmrużyła oczy.
— Nie wiem
o czym mówisz, Louis.
— Może nie
pamiętasz. — Zaśmiał się.
— Co?
— Naprawdę
nic sobie nie przypominasz? Nic, a nic? — spytał, na co pokręciła głową. — Spotkaliśmy
się w klubie, a potem pomagałem twojemu, przemiłemu, koledze doprowadzić cię do
samochodu, wtedy już spałaś.
— Oh, ja
nic nie pamiętam. — Zażenowana spuściła głowę.
— To
normalne. — Wzruszył ramionami.
—
Powiedzmy.
— Szkoda,
że nie widziałaś, jak Alice wylądowała na ziemi. — Zaśmiał się, a Ellie,
dopiero po chwili, razem z nim.
— Chciałabym
to zobaczyć.
— Jakiś
chłopak ją popchnął, nie utrzymała równowagi i po chwili leżała na środku
parkietu. — Parsknął śmiechem.
Blondynka
usiadła z powrotem na ławce, tym razem obok Louisa, który chwytał to nowe
tematy, byleby utrzymać rozmowę. Dziewczyna mogła stwierdzić, że mu się udało.
— Myślę,
że musimy iść. — Przerwała chłopakowi, podczas gdy ten wygłaszał swoje poglądy
na temat zdrowej żywności. — Za piętnaście minut mamy chemie.
— Jak ten
czas szybko zleciał — mruknął pod nosem, myśląc, że Ellie nie usłyszała.
Kiedy dotarli
na dziedziniec liceum, Louis został ‘porwany’ przez Josha i pociągnięty w
stronę całkiem dużej grupy nastolatków, która znajdowała się niedaleko wejścia
do budynku. Posłał jej przepraszające spojrzenie, po czym zniknął w tłumie. Westchnęła
cicho, nim weszła do szkoły. Udała się w stronę szafek i wyjęła potrzebne
książki. Usiadła pod klasą, coraz bardziej się niecierpliwiąc.
Brak
obecności Jane bardzo jej doskwierał. Blondynka, odkąd się znały, przychodziła
tutaj znacznie wcześniej, niż ona i czekała na Ellie. Nie było jej, gdy
zadzwonił dzwonek, więc dziewczyna wyjęła telefon i napisała do niej krótką
wiadomość, a następnie schowała go na miejsce. Przez resztę dnia Jane nie
pojawiła się w szkole i nie odpisała na żadnego sms—a osiemnastolatki.
Dziewczyna była naprawdę zmartwiona…
Jane od
rana biegała po domu w celu zabrania wszystkich potrzebnych jej rzeczy. Była
bardzo przygnębiona i rozbita. Po wczorajszej wiadomości od ojca, który nie
zezwolił jej jechać do matki, nie zasnęła nawet na moment. Siedziała w swojej
sypialni, wspominając wszystkie chwile z nią spędzone i z każdą chwilą wylewała
coraz więcej łez. Nie chciała, by odeszła, sam brak jej w domu bardzo
odczuwała, a co dopiero, gdy była na drugim końcu miasta w szpitalu. Gdyby
mogła, nie poszłaby do klubu, nie zostawiła jej, jednak nie mogła cofnąć czasu.
Co się stało, to się nie odstanie.
Ojciec
Jane, zaledwie pięć minut temu, oznajmił jej, iż wybiera się do Sarah.
Oczywiście, skomentowała to kilkoma brzydkimi słowami, które miała nadzieję, że
usłyszał. Spakowała wszystkie potrzebne rzeczy i wyszła z domu, zamykając drzwi
na klucz. Wsiadła do samochodu, nim pojawił się Arthur. Odpalił auto, chcąc jak
najszybciej dotrzeć do szpitala.
Może nie
okazywał tego córce, jednak naprawdę martwił się o żonę. Bał się, że gdy jej
zabraknie, nie poradzi sobie już w niczym i zostanie sam do końca swojego,
trzeba dodać — marnego, życia. To ona rozjaśniała jego dzień, kiedy miał ochotę
rzucić wszystko w cholerę, to ona go pocieszała, to ona go kochała, a on kochał
ją. Wiedział, że Sarah nie zostało za wiele czasu i, dlatego nie chciał, by
Jane często opuszczała dom. Zdawał sobie sprawę, iż jego córka i żona były ze
sobą silnie związane i nie chciał sobie nawet wyobrażać rozpaczy blondynki. Odkąd
dowiedział się, że kobieta jest chora, starał się, jak tylko mógł, by często
być w domu i po prostu spędzać z nią czas, którego wciąż brakowało. Nie chciał
stracić kogoś, kogo kochał.
W jego
oczach zbierało się coraz więcej łez, którym nie pozwalał wypłynąć. Nie chciał,
by ktokolwiek widział, jak płacze. Był żałosny i dobrze to wiedział, zależało
mu tylko na tym, aby inni nie byli tego świadomi. Dla niego było to już
zdecydowanie za dużo.
W
momencie, gdy zaparkował, jako pierwsza z samochodu wysiadła Jane i czym
prędzej pobiegła do szpitala. Mężczyzna trzasnął drzwiami, mając ochotę się na
czymś wyżyć. Wziął kilka głębszych oddechów i wszedł do środka, gdzie przy
recepcji zauważył córkę, kłócącą się z pielęgniarką.
— Nie mogę
udzielić panience żadnych informacji — powiedziała kobieta, odwracając się do
niej tyłem.
— To moja
matka! Dlaczego nie może pani tego zrozumieć! — Podniosła głos.
— Przykro
mi, taki regulamin. — Wzruszyła ramionami.
— To
jakieś kpiny! Trudno, sama ją znajdę. — Ruszyła z miejsca, chcąc iść w stronę
sal, jednak pielęgniarka ją powstrzymała.
— Za
chwilę wezwę ochronę, jeśli się nie uspokoisz — odparła, trzymając jej ramię.
— Tato — pisnęła,
widząc Arthura.
—
Spokojnie, pani Nelson, to moja córka — powiedział, mierząc ją uważnie
wzrokiem.
— Um, nie
miałam pojęcia. — Spuściła głowę i odeszła.
— Nie
miała pojęcia — prychnęła dziewczyna.
— Chodź
już. — Chwycił jej dłoń i poprowadził w stronę sali, gdzie znajdowała się
Sarah.
Zapukał,
nim wszedł do środka. Jane w ekspresowym tempie znalazła się przy matce. Zauważył,
jak po jej policzkach spływają łzy, jedna po drugiej. Sam czuł, że już dłużej
nie wytrzyma, więc wyszedł po cichu z pomieszczenia. Usiadł na plastikowym
krzesełku, schował twarz w dłonie, a z jego ust wydobył się głośny szloch. Nie
chciał końca…
Kurde! (Niezbyt miłe powitanie). Coraz mniej czasu na pisanie rozdziałów, ledwo się dziś wyrobiłam. Postaram się napisać kolejny weekend, ale, jak na razie, nie idzie mi to za dobrze. Przepraszam was, jeśli rozdział pojawi się z jakimś opóźnieniem. Chyba za dużo na siebie wzięłam (znowu) i mam za mało czasu wolnego. Oby coś się poprawiło, bo jeśli nie, to z blogiem będzie kiepsko...
Biedna Jane :( Szkoda mi jej mamy, mam nadzieję, że nie umrze.
OdpowiedzUsuńDo następnego Skarbie <3
Świetny rozdział :)
OdpowiedzUsuńCzekam na next!
Ciekawi Cię, co się stanie, gdy jeden czyn zaważy na życiu młodego człowieka? Jedno wydarzenie może zmienić wszystko na gorsze. Jeśli tak, koniecznie musisz odwiedzić Zastępcę (wystarczy kliknięcie na tytuł, żeby przenieść się na odpowiednią stronę). Jest to opowiadanie, w którym przeważają sceny przepełnione krwią, ale zdarzają się również inne wzloty. Nic tu nie jest tak, jak powinno być. Ludzie znikają, umierają lub odchodzą, ale zastępca zostaje do samego końca.
OdpowiedzUsuńSerdecznie zapraszam,
dajmond