Nadzieja to kłamstwa, które sobie wmawiamy na temat przyszłości.
— Louis, śpisz? — Po pokoju rozległ się cichy i
niepewny głos dziewczynki.
— Nie, jeszcze nie — odparł, patrząc w jej
przestraszone oczy.
— T—to dobrze. — Podniosła się z podłogi i
wdrapała się na łóżko.
— Co robisz? — zapytał, marszcząc brwi.
Dziewczynka weszła pod kołdrę obok chłopca,
otulając się szczelnie pierzyną. Chłopczyk wciąż nie spuszczał z niej wzroku,
zastanawiając się, dlaczego blondynka tak się zachowuje. Przecież zawsze
starała się jak tylko mogła, by nie leżeć na tym samym łóżku, co on. Coś tu
było nie tak.
— Coś się stało? — spytał ponownie, tym razem,
oczekując odpowiedzi.
— Śpię, nie widać?
— Kłamiesz — stwierdził, mrużąc oczy. — Wiem, że
kłamiesz. Dlaczego się tutaj położyłaś.
— Pomyślałam, że może czujesz się samotny, więc
postanowiłam, że ci potowarzyszę — powiedziała, nim dodała: — Powinieneś być mi
wdzięczny.
— To nieprawda, nie robisz dla miłych rzeczy. — Dźgnął ją w brzuch, przez co
pisnęła.
— Dorastam, wiesz? Chciałabym być dobra i tyle.
— Powiedz prawdę — nalegał.
— To jest prawda.
— Dała nacisk na ostanie słowo.
— Nie, znam cię aż za dobrze i wiem, kiedy
kłamiesz, a kiedy mówisz prawdę.
— Louis. — Westchnęła, nim opadła na poduszki i
zakryła twarz jedną z nich. — Będziesz się śmiał.
— Nie będę.
— Będziesz.
— Nie będę, obiecuję — rzekł poważnie, nie mogąc
się doczekać, aż blondynka powie, co tak naprawdę chodzi jej po głowie.
— Bojęsięsamaspać — powiedziała bardzo szybko,
przez co chłopczyk zrozumiał tylko dwa słowa.
— Możesz powtórzyć? Nie usłyszałam nic poza
„się” i „spać”.
— Boję się sama spać. — Westchnęła, czując się
okropnie zażenowana.
Czekała tylko, aż Louis zacznie się z niej
śmiać, jednak, gdy po kilku minutach nic takiego nie nastąpiło, postanowiła się
odezwać.
— Dlaczego się nie śmiejesz?
— Obiecałem, prawda? — Uśmiechnął się, usiadł na
łóżku, a całą swoją uwagę skupił na dziewczynce. — I nie musisz się bać,
przecież to ja jestem największym poskramiaczem wszystkiego, co złe i potworów
w wolnych chwilach — obwieścił, w odpowiedzi otrzymując głośny śmiech blondynki.
— Louis!
Obudź się do cholery — usłyszał, jak przez mgłę. — Louis!
Dopiero
głośny krzyk Lottie sprawił, że gwałtownie wstał z łóżka, niemal zderzając się
z siostrą. Chłopak wywrócił oczami, kiedy zaczęła na niego narzekać i wyzywać,
cała ona.
— … i
mógłbyś tu w końcu posprzątać i umyć się, tak, to dobry pomysł — pochwaliła
sama siebie.
— Dobra,
skończyłaś? — Spojrzał na nią zmęczony, nim podniósł się z łóżka i skierował
się do toalety.
— Nie —
powiedziała. — Może zapomniałeś, ale mama pojechała do pracy i to ty miałeś się
wszystkim zająć, a nie ja.
—
Zapomniałem, okej? Zejdź już ze mnie.
— I to ja
jestem ta nieodpowiedzialna — prychnęła.
— O co ci znowu chodzi?
— O nic.
— Skoro
nie chcesz już nic mówić, to wyjdź, bo muszę się ubrać — powiedział
zniecierpliwiony.
— Mam
jeszcze dużo do powiedzenia, ale zarówno ja, jak i ty nie mamy na to czasu,
więc cześć. — Uśmiechnęła się do niego w dziwny sposób, po czym wyszła z
sypialni.
Przez
chwilę zatrzymał wzrok na miejscu, gdzie przed chwilą stała Lottie i zamyślił
się. Otrząsnął się dopiero kilka minut później, pędząc do łazienki.
Po
niespełna dwudziestu minutach, znalazł się na dole, siedząc przy stole i jedząc
śniadanie wraz z siostrami. Jay musiała wyjść dzisiaj wcześniej do pracy, więc,
jako najstarszy w rodzinie, miał za zadanie doprowadzić wszystkich do porządku.
Pomińmy fakt, że to Lottie obudziła wszystkich i przyszykowała śniadanie.
Przecież to było najmniej istotne.
— Louis,
słyszałam, że kupiłeś jakieś bilety? — zaczęła Fizzy, a chłopak spojrzał na nią
podejrzliwie, wiedząc, że z pewnością ma to jakiś haczyk. — Ed Sheeran, o ile dobrze
pamiętam.
— Tak,
zamówiłem już kilka miesięcy temu i… chwila! O nie, nie zabiorę cię ze sobą.
— Ciekawe,
co powie na to mama. — Uśmiechnęła się szeroko.
— Mamy nie
ma, a bilety są moje. — Poczochrał jej włosy, dobrze wiedząc, że tego nie
lubiła.
— Jeszcze
zobaczymy, a poza tym i tak nie masz z kim iść, więc nie rozumiem, dlaczego nie
mogłabym być to ja.
— Mam już
z kim pójść — skłamał, wstając od stołu.
— Tak, a kim
jest ten szczęściarz albo szczęściara?
— Nie
powinnaś się tym zbytnio interesować — powiedział i nim zdążyła się odezwać,
dodał: — Zbierajcie się, musimy już jechać.
Reszta
wstała z krzeseł i pobiegła do pokoi po swoje rzeczy. Louis w towarzystwie
Fizzy, która szła obok niego, wciąż męcząc ten sam temat, wyszedł z domu.
— Ale
dlaczego? Louis, no proszę cię, nie bądź taki — mówiła, ciągnąc go za rękę.
— Fizzy,
powiedziałem nie i koniec, mam już z kim iść, więc najlepiej będzie, jeśli skończymy
tą rozmowę.
Ellie, do
domu wróciła dopiero późnym wieczorem. Jane, nie chciała, by dziewczyna
zaniedbywała szkołę czy cokolwiek innego z jej powodu. Czuła się trochę lepiej,
dzięki jej obecności, jednak miała wyrzuty sumienia, bo przecież ona też miała
swoje życie i nie musiała się nią zajmować przez tyle czasu. Owszem, chciała
mieć kogoś przy sobie, ale nie mogła zabierać czasu innym. Musiała poradzić
sobie sama ze swoimi problemami, choć czuła, że nie będzie to łatwe zadanie.
Zawsze w trudnych chwilach była przy niej Sarah i doradzała, co powinna zrobić,
a co nie. Ojciec, tak jak wyszedł, tak nie wrócił. To sprawiło, że zaczęła
myśleć o wyprowadzce, przecież mężczyzna i tak rzadko przebywał w domu, więc
zapewne nie zauważyłby zniknięcia Jane. Ale czy był to dobry i w miarę
przemyślany pomysł?
Cisza,
która panowała w mieszkaniu dziewczyny była naprawdę przytłaczająca. Często w
takich chwilach jej mama włączała radio, by wspólnie mogły się powygłupiać i
zwalczyć nudę. Teraz, Jane nie miała ochoty, aby wstać czy zrobić cokolwiek
innego. Była zbyt rozstrojona emocjonalnie, by słuchać radia albo włączyć telewizor.
I przyszedł
nawet moment, kiedy Jane zaczęła myśleć o swojej śmierci, jednak wybiła sobie
szybko ten pomysł z głowy. Przecież na tym świecie był jeszcze ktoś, kto jej
potrzebował i, mimo że była to mała garstka ludzi, to wolała mieć tylko kilku
dobrych znajomych niż nie mieć ich wcale. Jednak w dziewczynie wciąż
pozostawały wątpliwości związane z jej dalszą przyszłością. Jane była bardzo
skomplikowana.
W pewnej
chwili, nawet nie wiedział kiedy, zasypia. Sen był tak mocny, że nie zauważyła, że
do domu wrócił Arthur. Mężczyzna, widząc śpiącą dziewczynę, po cichu podszedł
do niej i przykrył ją grubym kocem. Spojrzał na córkę, która była tak bardzo
podobna do matki, a on coraz bardziej za nią tęsknił.
Ellie,
dotarłszy do domu, rozebrała się i poszła do salonu, gdzie zmęczona odpadła
miękką na sofę. Szczerze mówiąc, była wykończona, choć nie robiła przez ten
dzień niczego aż tak wielkiego. Być może to przez jej złe samopoczucie i troskę
o przyjaciółkę, przy której powinna teraz być. Już miała z powrotem wstawać,
jednak przypomniała sobie ich dzisiejszą rozmowę.
— Ellie, nie żebym cię wyganiała, albo coś, ale
myślę, że powinnaś już iść — powiedziała Jane, wpatrując się w sufit.
— Co? Dlaczego? Jestem aż tak upierdliwa?
— Nie, zupełnie nie o to chodzi, tylko…
— Tylko co?
— Po prostu, czuję się winna. — Westchnęła.
— Mogłabyś dokończyć zdanie? Dlaczego czujesz
się winna?
— Bo ty siedziałaś ze mną przez cały dzień i nie
myśl sobie, że tego nie doceniam, bo jestem ci naprawdę wdzięczna, za to, że
poświęcasz mi swój czas, jednak wolałabym żebyś nie opuszczała zajęć czy
rodziny i…
— Daj spokój, Jane. Przecież to tylko jeden
dzień.
— To aż
jeden dzień. Ellie, jesteś naprawdę wspaniałą przyjaciółkę i wiem, że chcesz mi
pomóc, ale powinnam poradzić sobie sama z tym problemem.
— Jane, myślę, że to nie jest dobry pomysł,
wolałabym żebyś nie zostawała sama w tym dużym domu.
— Spokojne, kiedyś wróci, jeśli nie dziś, to
jutro.
— Martwię się o ciebie — powiedziała poważnie.
— O co się martwisz? — spytała zaniepokojona.
— Wiem, że może przesadzam, ale… wiem też, że
śmierć kogoś bardzo bliskiego ciągnie nas do niezbyt przemyślanych rozwiązań i…
— Ellie…
— Nie przerywaj mi, proszę. — Westchnęła. — Nie
bądź na mnie zła, bo wiesz, że mówię to tylko po to, by cię uświadomić. Wiem,
że twoja mama była i jest dla ciebie bardzo ważna i nie każdy może pozbierać
się po czymś takim. — Zakończyła, podnosząc wzrok na blondynkę.
— Ellie, myślisz, że byłabym zdolna do
samobójstwa? — zapytała zszokowana.
— Jane, nie znam cię na tyle dobrze, by
potwierdzić to w stu procentach, ale wiem, że nie jesteś głupia. Po prostu
martwię się o ciebie.
Blondynka objęła Ellie, pozwalając, by łzy
wypełniły jej oczy. Nikły uśmiech wpełzł na jej usta, jeszcze raz analizując wypowiedziane
przed chwilą słowa dziewczyny.
— Dziękuje, naprawdę ci dziękuje. — Pociągnęła
nosem. — I obiecuję, że nic sobie nie zrobię.
— Wierzę ci.
— Gdzie
byłaś? — usłyszała cichy głos ciotki, więc podniosła nieco głowę.
— U Jane —
odparła beznamiętnie.
— Dlaczego
do mnie nie zadzwoniłaś? Mogłam po ciebie przyjechać, nie musiałaś wracać taki
kawał drogi do domu.
— Spacer
dobrze mi zrobił.
— Ellie,
co z nią?
— Myślę,
że nie powinnam z tobą o tym rozmawiać. — Wstała z sofy i przeczesała włosy
palcami.
— Chyba
możesz mi powiedzieć, dlaczego tak długo cię nie było.
— Katy,
jestem zmęczona, muszę się położyć.
— Nie
wybaczysz mi tego, prawda? — spytała smutno, przez co blondynka poczuła się
bardzo źle.
— Nie
wiem. — Wzruszyła ramionami. — To trudne.
— Pomyśl
nad tym, ja naprawdę nie chciałam źle. — Podeszła do dziewczyny na, w miarę,
bezpieczną odległość.
— Lepiej
już pójdę. — Westchnęła, omijając kobietę.
Kiedy
wchodziła po schodach, zerknęła kątem oka na brunetkę, która wciąż stała w tym
samym miejscu. Dziewczynie było przykro patrzeć na to wszystko, jednak wciąż
nie potrafiła jej wybaczyć, wciąż kłębiły się w niej wątpliwości. Nie była
pewna swojej ostatecznej decyzji. Nigdy nie stanęła przed trudniejszym wyborem,
ale kiedyś musi być ten pierwszy raz, prawda?
Następny dzień
— Zamknij
się — wymamrotała, próbując dłonią znaleźć budzik, by go wyłączyć. — No już,
cicho. — Westchnęła, kiedy dźwięk wciąż narastał.
Podniosła
się z łóżka i w końcu wyłączyła drażniące ją urządzenie. Lekko zdenerwowana
wstała z materaca i po chwili znalazła się w łazience, gdzie odświeżyła się
nieco, dzięki czemu teraz, mogła pokazać się innym. Wychodząc z pokoju, zabrała
plecak i ruszyła do kuchni.
— Cześć
Ellie! — krzyknął Oscar, biegnąc w stronę blondynki.
— Ile już
czekolady zdążyłeś zjeść? — zapytała, śmiejąc się.
— Tylko
jedno opakowanie i trochę żelków. — Podskoczył do góry, nim nie zaczął biegać
po całej kuchni.
— Gdzie
jest Katy?
— Mama
wyszła rano do pracy, tak powiedziała.
— I od
której sam tu się siedzisz?
— Ellie, daj
spokój, to tylko godzina.
— Słucham?
Dlaczego mnie nie obudziłeś?
— Bo
mówiłaś, że mam nie wchodzić do twojego pokoju, więc byłem cicho. — Wzruszył
ramionami.
— Oscar, w
takich sytuacjach musisz mnie obudzić i
mi o tym powiedzieć. A gdyby ci się coś stało?
— Mówisz,
jak mama.
— Bo się
martwię.
— To się
nie martw, jestem już przecież dużym chłopcem i potrafię o siebie zadbać.
— Tak,
ale…
— Spóźnimy
się do szkoły, jeśli się nie pośpieszysz.
— Co?
Spojrzała
na zegarek, który wskazywał odpowiednią godzinę do wyjścia. Postanowiła, że daruje
sobie śniadanie, bo gdyby teraz zaczęła jeść, to z pewnością ani ona ani Oscar
nie zdążyliby na lekcje.
— To na co
czekasz? Wychodzimy — powiedziała, poganiając chłopca.
Wielkim
minusem było to, że Ellie wciąż nie miała prawa jazdy i nie mogła prowadzić
auta, a ta umiejętność byłaby bardzo przydatna w tym momencie. Niestety,
musieli iść na pieszo, przez co blondynka spóźniła się na własne zajęcia.
Nie
chciała przeszkadzać nauczycielowi, ponieważ minęło już więcej niż połowa
lekcji, więc zdecydowała się poczekać na kolejną. Usiadła na ławce ustawionej
pod ścianą, po czym wyjęła komórkę. Zauważyła kilka nieodebranych połączeń i
dwa sms od Katy, w których napisała, że nie będzie jej aż do wieczora. No cóż,
musiała sama poradzić sobie z Oscarem. Westchnęła cicho, a po chwili zadzwonił
dzwonek.
Uczniowie,
jak na zawołanie, zaczęli wychodzić z klas, przez co na korytarzu zrobił niezły
chaos. W pewnym momencie, Ellie, zauważyła twarz kogoś bardzo znajomego. Wstała
z ławki i nie zwracając uwagi na tłum, zaczęła się przepychać między
nastolatkami.
— Co ty tu
robisz, Jane? — zapytała, chwytając ją za ramię.
—
Przyszłam do szkoły, Ellie — odparła.
— Widzę,
tylko… nie powinnaś być w domu?
— Nie będę
opuszczać lekcji, przez taką błahostkę.
—
Błahostkę? Słyszysz siebie?
— Nie mogę
rozpaczać cały czas. — Wzruszyła ramionami.
— Ale nie
możesz zachowywać się, tak, jakby cię to w ogóle nie obchodziło. — Spojrzała
się na nią z wyrzutem.
— Bo nie
obchodzi.
— Jane,
nie mów tak…
— Ale to
prawda. Skoro mój ojciec potrafił tak szybko się z tym pogodzić, to i ja będę
potrafiła.
— Ty
jesteś inna, nie wygaduj takich bzdur.
— Cały
czas mówię prawdę. Nauczę się z tym normalnie żyć i będzie, tak jak wcześniej.
— Nie
zachowuj się tak.
— Jak?
— Jakby
cię to w ogóle nie interesowało.
— Zrozum,
że…
— Cześć
dziewczyny — usłyszały.
— Cześć
Louis. — Westchnęła Ellie.
—
Przeszkadzam?
— Nie,
skądże — powiedziała Jane, uśmiechając się do niego, na co Ellie patrzyła zdezorientowana.
— Dzisiejszy wieczór nadal aktualny?
— Jasne,
tylko muszę poznać waszą decyzje teraz, bo mam jeszcze kilka osób do zabrania,
więc…
— Ellie
się zgodziła. — Poklepała dziewczynę po plecach.
— Na co? —
spytała zbita z tropu.
— Nie
pamiętasz? Mówiłam ci o koncercie, na który dzisiaj jedziemy.
— Nic nie…
— Wszystko
załatwione. — Klasnęła w dłonie zadowolona. — Do wieczora. — Pomachała
chłopakowi, łapiąc blondynkę za rękę, by pójść z nią do łazienki i wszystko jej
wyjaśnić.
Śmiech i płacz brzmią tak samo, a dusza musi czasem popłakać, by była szczęśliwa. Nawet nie wiecie, jak źle się czuję. Tak bardzo chciałabym coś jeszcze napisać, dokończyć tą historię. Jest mi strasznie wstyd, przepraszam was wszystkie. Do końca pozostał rozdział 19 i kawałek 20, oczywiście, pod ostatnim rozdziałem napiszę, jak miałam zamiar zakończyć tego bloga. Trzymajcie się :*